Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 0:08, 27 Sty 2008 Temat postu: Pamiętniki |
|
|
Pomyślałem że podzielę się moją twórczością, oto historia Errdona i jego siostry Ellineaer.
Część I - Rodzeństwo
Errdon leżał w cieniu tysiącletniego dębu i słuchał swojej siostry Ellineaer, która szarpiąc leniwie za struny lutni nuciła piosenkę znaną mu jeszcze z dzieciństwa. Fala wspomnień spowodowała że na jego usta wystąpił uśmiech.
Było mu dobrze
Ellineaer przerwała grę i spojrzała na brata.
- Uśmiechasz się kochany, coś sobie przypomniałeś?
- Tak moja droga siostro. Aksamit twojego śpiewu przeniósł mnie w lata dzieciństwa.
- To były dobre lata mój najdroższy.
Erd Errdon onn obrócił się na bok by spojrzeć na swoją siostrę. Mimo lat spędzonych razem nie przestał zachwycać się jej wspaniałą urodą. Spojrzał w jej zielone oczy, głębokie jak otaczający ich las, lekko zasłonięte opadającymi z czoła srebrno – stalowymi włosami sięgającymi do połowy pleców. Przeważnie, w trakcie drogi związane, teraz gdy odpoczywali po kąpieli rozpuszczone i swobodnie opadające na ramiona i piersi.
Kochał ją, nie tak jak powinien kochać brat siostrę. Kochał ją tak jak kocha mężczyzna kobietę, ona tą miłości odwzajemniała. Spowodowało to wielkie oburzenie w ich rodzinie, przez co musieli odejść. Teraz żyli na trakcie służąc tym co lepiej płacili. Rodzeństwo Alerderorn – mówiono na nich. Rodzeństwo Alerderorn - jedni z najlepszych zabójców w tej części świata.
- Nie przestawaj kochana, proszę cię.
Ellineaer uśmiechnęła się do niego i wznowiła swoją pieśń.
Było mu dobrze.
Zarobili wczoraj sporo grosza, dostarczając głowy lokalnych bandytów tutejszemu księciu. Potem wrócili do lasu, gdzie rozłożyli się na polanie, zjedli upolowane zwierze, wykąpali się w rzece, pod wodospadem, gdzie następnie się namiętnie kochali. Potem powtórzyli chwile rozkoszy na polanie. Teraz odpoczywali. Był ciepły wrześniowy dzień, a chłód lasu studził i uspakajał rozpalone miłością ciała. Słuchał śpiewu ptaków i szumu lasu, który opowiadał swoją tysiącletnią historie. Ellineaer i Errdon byli elfami, od urodzenia żyli w lesie. Ten ich żywił, uczył życia, karmił a gdy przyszła taka potrzeba chronił. Znali lasy doskonale, kochali je. Jednak los zmusił ich do obcowania z miejską cywilizacją człowieka, coraz częściej trzeba było wyjść z pomiędzy listowi i współistnieć z otaczającym ich coraz ciaśniej światem ludzi, który w przypływie snobistycznego egoizmu nazywa swój świat… cywilizowanym. Los zmuszał by opuścić las i wejść między śmierdzące gnojem i padliną ulice, między śmierdzące resztkami jadła i odchodami rynsztoki, między śmierdzących niewiadomo czym żebraków, którzy te rynsztoki zamieszkują. Errdon nie rozumiał jakim cudem człowiek może się zwać cywilizowanym. Tęsknił za swoja ojczyzną, trochę. Miał za złe że ich rodacy tak brutalnie ich potraktowali, wyklęci i wyrzuceni ze swojego domu. Musieli się przystosować do otaczającego ich, brutalnego świata. Tak też zrobili.
Jego siostra przestała nagle grac, wyrywając go tym samym z drzemki, w którą powoli zapadał.
- Ktoś nadjeżdża bracie.
- Masz racje moja siostro. Jeden jeździec, ubierzmy się.
Mówiąc to wstał i zaczął nakładać na siebie rzeczy. Patrząc przy tym na swoją ukochaną. Podziwiał jej wspaniałą figurę, której doskonałość została podkreślona przez przylegające do ciała skórzane ubranie. Zbliżający się wierzchowiec przerwał jego rozmyślania. Był to Versil, człowiek – znajomy który dawał im znać jak pojawiło się jakieś dobre zlecenie.
- Witajcie.
- Dopiero co skończyliśmy robotę, a Ty już jesteś? – spytała Elineer zapinając jednocześnie kaftan.
- Tak, tak. Głośno o was w całym księstwie, nikt nie mógł dać rady bandzie Geldera. Mordowali i zabijali od trzech lat.
- Znamy jego historie Versil, w końcu to my go zabiliśmy pamiętasz?
- Heh, no tak, ale jest nowa robota…
- Nie jesteśmy zainteresowani, mamy złota na tyle by przeżyć w luksusach całą zimę. Nie potrzebujemy na ten rok więcej zleceń
- Nie daliście mi skończyć.
- No więc – spytał poirytowany Errdon – co to za zlecenie?
- Wy!
- Co??!!
- Wy. W zeszłym roku z polecenia barona Arlerka zabiliście syna hrabiego Gottwerta. Wprawdzie ten był wyrzutkiem i mordercą, ale tatuś go kochał. Pamiętacie tego chłopaczka?
- Tak – odpowiedział Errdon przesuwając się nieznacznie w stronę miecza.
- A, a,a !! Stój gdzie stoisz, bo Ci to wpakuje prosto w łeb – mówiąc to wskazał opartą na kolanach kuszę.
- Ty ściero!! – krzyknęła Elineer. Ufaliśmy Ci!! Wiesz że zginiesz? Nie zdołasz nas obu pokonać, nie ma szans.
- Wiem o tym doskonale, dlatego nie jestem sam. - Mówiąc to wskazał na skraj polany. Ze wszystkich stron otaczali ich ludzie w barwach hrabiego Gottwerta.
- Ty wywłoko – wycedziła elfka.
- Oj przestań nie miałem wyjścia. Hrabia się zwrócił od razu do mnie, od dawna was szukał. Jego ludzie mnie obserwowali jakiś czas. Wiedział że was znam, że wiem gdzie przebywacie. Zagroził że jeśli się nie zgodzę to mi zabije żonę i dzieci.
- Ty nie masz rodziny śmierdzący kłamco – wycedził Erdonn.
- Masz racje drogi przyjacielu, nie mam. No dobra, obiecał mi za was sporo aden. Nic nie poradzę, mam kilka… - Nikt się nie dowiedział czego kilka ma Versil. Wyciągnięty po cichu za pasa nuż Elineer, celnie rzucony ugodził go w gardło. Ten charcząc i dusząc się własną krwią spadł z konia. W tym momencie w ich kierunku rzucili się ludzie hrabiego. Rodzeństwo wiedząc że nie mają szans z tak liczną grupą pognali w stronę rzeki tylko ta była ich jedyną szansą. Wiedzieli że na dnie koryta są korytarze, którymi można się dostać do jaskiń, a te już kilka razy uratowały im życie. Pognali więc w stronę rzeki, a za nimi strzały z kusz i łuków. Będąc tuż nad brzegiem Errdon usłyszał stłumiony jęk siostry. Obejrzał się w momencie gdy ta wyrzucona impetem uderzenia strzały wpadła do wody.
- Nie! Nie!
Podpłynął do siostry. Złapał ją i zanurkował. Kilka strzał uderzyło w wodę niebezpiecznie blisko, jedna uderzyła go w plecy, ale wytraciła impet wpadając do wody. Rana była więc niegroźna. Zanurkowali, ciągnąc za sobą pióropusz krwi. Errdon wiedział że jego siostra nie zdążyła zaczerpnąć powietrza, a droga była dość długa. Na szczęście szybko znalazł podwodną grotę, która przedostał się do podziemnej rzeczki. Ta poniosła ich z prądem w głąb ziemi. Errdon spojrzał na siostrę, która nieprzytomna zwisała mu w ramionach. Była blada, a strumień którym płynęli był pełen krwi. Po chwili dopłynęli do podziemnej jaskini. Nieznane mu z nazwy grzyby świeciły delikatnym niebiesko – zielonym światłem. Więc było tam w miarę jasno. Wyciągnął na brzeg siostrę, ucieszył się że wciąż oddycha, sprawdził jej puls, był słaby. Delikatnie wyciągnął jej strzałę. Opatrzył ranę swoją koszulą. Udało mu się zatamować krwawienie. Oparł się o ścianę jaskini i tulił do siebie siostrę, która dostała silnych drgawek od utraty krwi i zimnej wody. Starał się ogrzać ją własnym ciałem, nie mógł nic więcej zrobić, nie miał jak rozpalić tutaj ognia, a wyjść na zewnątrz się bał.
- Trzymaj się moja jedyna, trzymaj się. Jak poczujesz się dobrze to wyrównamy rachunki z Gottwertem. Tylko się trzymaj. Nie zostawiaj mnie.
Elinner powoli się uspakajała, ciepło brata ogrzewało ją, a jego bliskość koiła bul i strach.
Przesiedzieli w jaskiniach dwie doby, trzeciej wyszli do lasu, udali się do tych, którym mieli nadzieje że mogą jeszcze ufać. Errdon zaczął szykować ekwipunek i czekał aż jego siostra poczuje się na siłach by wyruszyć w podróż. Czekało ich nowe zlecenie, tym razem prywatne.
To były dobre czasy… mimo że tak bliskie a tak odległe. Mój brat nie żyje. Hrabia głupi nie był, wiedział dobrze że wrócimy, zbyt hardzi byliśmy i zbyt znane było nasze łaknienie krwi. Czekał na nas, nasza pewność siebie nas zgubiła, brat zginął a ja zhańbiona przez oprawców ledwo uszłam z życiem, wrzucili mnie do ścieków, bo byli pewni że po takiej zabawie wzbogacanej kopniakami i ciosami pięścią i tak umrę. Gdy się zbudziłam - w jednej z wielu wiosek zamieszkałych przez moich rodaków – dowiedziałam się że wszędzie mówi się że hrabia Gottwert zabił rodzeństwo Alerderorn. Zrozumiałam że mogę zacząć życie od nowa. Pomyśleć o zmyciu krwi ofiar z rąk. Nie mam do nikogo pretensji, nie pragnę zemsty czy zadość uczynienia. Nie chcę już nic…
Ostatnio zmieniony przez Errdon dnia Wto 8:08, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:50, 27 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Część II – Coś się kończy, coś się zaczyna
Errdon klęczał w cieniu drzewa pogrążony w modlitwie do Shillen. Jego usta miarowo poruszały się, oczy były zamknięte. Po opływie kilkunastu minut otworzył je zaprzestając modłów. Czuł satysfakcję, połączoną ze… zdziwieniem? Nie poznawał się, jeszcze niedawno gardził bogami, ba, jeszcze niedawno w nich nie wierzył. Sięgnął pamięcią do wspomnień. Uśmiechnął się do siebie. Jeszcze niedawno, ile? 30 lat temu? Biegał po traktach ze swoją siostrą i mordował za pieniądze.
- Ellineaer – wyszeptał. Głowa opadła, z ust wydobył się cichy jęk tęsknoty. Ale momentalnie Shillen cierpienie tęsknoty zastąpiła ciepłymi wspomnieniami.
- Słodka Elli. – Errdon uśmiechał się do wspomnień, widział przed oczami cudowne chwile bycia razem z siostrą. Szaleńczy cwał na koniach, rozkosz walki, adrenalina i to co uwielbiali najbardziej. Miłość po wykonanym zleceniu. Składanie hołdu swojej siostrze jeszcze ciepłą krwią ofiary.
Tęsknota i pożądanie zmieszały się tworząc bolesną mieszankę. Errdon szukając ukojenia pogrążył się na nowo w modlitwie.
- Jak było cudownie ją odnaleźć – wspomnienia nie dawały mu się skupić. – Kiedy to było? … 15 lat temu?
…………….
- Errdon!!, Errdon? No? Wyrzygałeś już wszystko?
- Yyyyhhhh, taaaaa…. – wyjęczał elf oparty ręką o ścianę.
- Hahahahaha mówiłem Ci ku$@a, nie pij tyle, fikołki ku$@a są ku$@a zaje%#@cie mocne. Haha. No i teraz ku$@a masz.
Kolejny strumień wymiocin spłynął po ścianie. Errdon czuł się jak by umierał.
- Jeszcze chwila i wyrzygam własne bebechy – pomyślał.
- No ku$@a, jeszcze? Kończże Nesika i Karra czekają. Ohhh ale mam chcicę
- Wali mnie to, ja i tak nie mam już siły.
- To się ku$@a pier$%l. Ja idę. Może zaliczę obie.
- Spie$^*aj.
Znajomek Errdona nie reagując na niezbyt subtelną sugestię oddalił się w stronę karczmy gdzie czekały dwie chętne towarzyszki.
Elf odsunął się chwiejnie od ściany i zaczął iść w kierunku w którym akurat ustawił go przypadek. Był strasznie pijany. Ledwo widział na oczy. Tak właśnie wyglądało jego życie.
Kiedyś? Dumny łowca głów, wraz ze swoją siostrą mordowali każdego i każdą, nie było celu którego nie potrafili wyeliminować. Rodzeństwo Alerderorn – mówiono na nich. Rodzeństwo Alerderorn - najlepsi zabójcy w tej części świata. Aż w końcu trafili na hrabiego Gottwerta. Dopiero on dał im radę. Błędem było zabijanie jego syna, a zemsta hrabiego była okrutna. Jego siostra, wielokrotnie zgwałcona i brutalnie bita na jego oczach została wywieziona gdzieś do lasu i nigdy więcej jej nie zobaczył. On sam był katowany na wszelkie możliwe sposoby, gdy Gottwert się znudził również kazał zabić Errdona.
Elf miał jednak szczęście. Strażnicy Gottwerta byli bestiami w najgorszym słowa wydaniu. Wykombinowali że pochowają go żywcem, by jeszcze zanim zdechnie konał z braku powietrza. Wsadzili go do drewnianej skrzyni i zakopali. Całemu procederowi przyglądał się z ukrycia pewien starzec. Gdy strażnicy odeszli, mimo sędziwego wieku, z trudem rozkopał grób. Wyciągnął siniejącego już elfa i zawlókł do swojej pustelni. Dochodził w niej do zdrowia bardzo długo. Gdy mu się to udało, z przerażeniem stwierdził że jego ręce nie przetrwały bicia i łamania kości. Nic nie zostało z dawnej wprawy w rzucaniu nożem, miecz ledwo mógł utrzymać w pokrzywionych palcach. Z powodu bicia po głowie często go mroczyło. Więc z łuku co najwyżej mógł trafić w stodołę. I to pod warunkiem że stanie blisko. Errdon był skończony, przepadła jedyna kobieta która kochał, w jedynym fachu na którym się znał nie mógł więcej pracować. Taaaaaaak, Errdon miał szczęście.
W końcu, zarabiając na drobnych kradzieżach, oszustwach i zabijaniu nieprzytomnych od alkoholu bywalców rynsztoków. Trafił do miasta, tutaj poznał człowieka. Mergola, kompletnego idiotę, ale silnego jak ork. Razem szwendali się po mieście, zarabiali na czym się dało i jak się dało. Mergol lubił Elfa, mógł przy nim paplać bez przerwy. Oczywiście były to skrajne głupoty, za które inni go besztali i stronili od niego. Ale Errdonowi na niczym nie zależało, stracił chęć do życia, zobojętniał. Był cichy, spokojny i słuchał. Więc Mergol gadał. Jakoś razem wlekli się przez swoje spodlone życie.
Err szedł właśnie ulicą, wczoraj oszukali pewnego kupca, zdobyli kilkanaście aden, mogli za to pić przez dwa tygodnie, było też na kobiety.
- Ehhhh, muszę usiąść – powiedział do siebie elf. Kręciło mu się strasznie w głowie, spłynął na ziemię i zasnął. Śnił o starych dobrych czasach, gdy było mu dobrze, a życie nie było przekleństwem.
Gdy się obudził było już dawno po południowych dzwonach. Skwar słońca i kac niemiłosiernie wyciągnęły go ze słodkiego snu. Elf się rozglądnął, okazało się że padł na rynku. Popatrzył na mnogą ilość handlujących. Elfy, orki, ludzie, mroczne elfy. Sprzedawały i kupowały, hałas był niemiłosierny. Zaczął się powoli podnosić z ziemi. Potrzebował cienia i jakiegoś klina na kaca. A to oznaczało dość męczący spacer do gorszych dzielnic miasta. Takiego ścierwa jak on nie wpuszczą do ekskluzywnych karczm na rynku.
To co się wydarzyło można porównać do tandetnego jarmarcznego spektaklu, albo do kiczowatej weny podrzędnego pisarczyka. Errdon najzwyczajniej w świecie wlazł pod nogi Elfki mknącej na smoczycy na rynek. Siła uderzenia cielska smoka rzuciła go na ziemię. Z przerażeniem stwierdził że rozdrażnił zwierze i mknąca w jego kierunku paszcza ma mu wytłumaczyć jak wielki był to błąd.
- Aurora! Stój! Elfka zapierając się całym ciężarem swojego smukłego ciała pociągnęła za lejce powstrzymując w ostatniej chwili swojego wierzchowca. Smok natychmiast się uspokoił, dziewczyna zeskoczyła na ziemię.
- Że też takie śmieci wpuszczają do miasta. – warknęła – Ej?! Ty?! Żyjesz?
Mroczny coraz bardziej wściekły spojrzał na dziewczynę.
- Żyję, dzięki że pytasz. – spojrzał na nią. – O ku$@a, Elli?
Dziewczyna odskoczyła w zaskoczeniu od leżącego na ziemi elfa.
- Errdon? To ty? To… to nie możliwe.
- A no to ja.
- A.. ale Ty przecież nie żyjesz!!
- Eheh, z tego co mi wiadomo Ty też.
Elli rzuciła się by objąć brata – Kochany!! – szybko się jednak odsunęła. – Fuuujjj na bogów! Jak ty cuchniesz. Co się z Tobą stało? – Dziewczyna zaczęła krytycznie przyglądać się swojemu bratu. Ten pierwszy raz od wielu lat poczuł wstyd. Był ubrany w brudne, potargane szmaty, śmierdział rynsztokiem, wymiocinami i tanim alkoholem. Nie mył się chyba od tygodnia. Przed nim stała śliczna, ubrana w tunikę dziewczyna, równie piękna jak przed laty.
- Co z Tobą się stało? – w jej głosie było coraz więcej troski. - Choć – wyciągnęła do niego rękę – wynajmuję tutaj dom, muszę się Tobą zająć.
Nastały dla niego piękne dni, było mu znowu dobrze, siostra zadbała o niego, nakarmiła, umyła, ubrała. Spał w miękkim łożu, budził się pod dachem. Znajomi kapłani Elli wyleczyli stare rany. Znowu był sprawny, znowu chciało mu się żyć.
Niestety, siostra nie chciała wrócić do łowieckiego fachu. Widywali się często, ona zagłębiała się w arkanach magii, on znowu zabijał. Znowu miał pieniądze, robił to co kochał. Nie widywał siostry zbyt często, ale ich spotkania zawsze były namiętne.
Errdonowi chciało się żyć, jednakże, jak nauczył go już los nic co piękne nie trwa wiecznie. Pewnego ranka, gdy spał w domu siostry odpoczywając po ostatnim zleceniu, obudziła go wchodząca siostra. Popatrzył na nią z uśmiechem, nie widzieli się od miesiąca. Już w myślach się cieszył z czekającego ich powitania. Jednakże siostra była wyraźnie przybita, siadła cicho na łóżku.
- Chyba narozrabiałam – szepnęła. – elf patrzył na nią wyczekująco.
- Siostrzyczko?
- Zabiłam… kogoś niewłaściwego.
Errdon otrząsnął się ze wspomnień.
- Tak – pomyślał – moja siostra zabiła kogoś niewłaściwego. Pewnego ludzkiego maga, problem polegał na tym, że ten brat miał siostrę. A ta była czarodziejką, cholernie dobrą. Po dwóch miesiącach ta czarodziejka nas znalazła. Siostra magią, a ja mieczem stoczyliśmy ostatni swój bój. Znowu jak za dawnych lat – Errdon się uśmiechnął - Rodzeństwo Alerderorn, ramie w ramie. Pojedynek był długi, i… na przekór losu nikt nie wygrał. Elli padła spalona ognistą kulą, sekundę później poderżnąłem czarodziejce gardło, jednakże zmęczony walką i ranny - całym impetem ciała wpadłem na trzymany przez nią miecz, który gładko przeszedł przez me trzewia. Ohhh bolało, zdychałem dwadzieścia minut, patrząc na dymiące szczątki siostry. Tym razem umarła na pewno…
Byłoby fajnie, żyło nam się dobrze, owszem, były kłody rzucane pod nogi, ale w końcu odnaleźliśmy się i byliśmy szczęśliwi. Jednakże po śmierci ku mojemu zdziwieniu stanąłem przed obliczem nie tej bogini co planowałem. To znaczy planowałem… nie planowałem tego wcale. Nie wierzyłem w bogów i miałem głęboko w poważaniu religię. A tu nagle taki numer. Shillen była bardzo rozbawiona na mój widok. Stwierdziła że żyłem jak mroczny elf, więc muszę być mrocznym elfem w pełnym tego słowa znaczeniu. Cholernie jej za to nie lubiłem. No… przynajmniej przekonałem się że bogowie istnieją. Zostałem zesłany z powrotem na ten słodki świat śmiertelnych. W bardzo brutalny, ale jakże teatralny sposób trzasnąłem o posadzkę świątyni mojego nowego boga. Ehhh miała ona na prawdę dzień na robienie kawałów. Okazało się że wyglądam wypisz – wymaluj jak mroczny elf. Oczywiście cała zabawa była zaplanowana od pewnego czasu, czekały tam na mnie dwie mroczne elfki. Pomogły pozbierać się z ziemi, ubrały mnie. Spędziłem w ich towarzystwie kilka lat. Jak się okazało Shillen zdecydowała się zmienić moje życie, umiejętności walki białą bronią szlag trafił. Mimo usilnych starań nie udawało mi się opanować tej sztuki na nowo. Po prostu byłem beznadziejnym szermierzem i już. Jednakże okazało się że władam mocą. O czym wiedziały moje opiekunki, jednakże ja nie. Gdy w końcu pogodziłem się ze swoim losem zaczęły powoli uczyć mnie panowania nad nią. Nie bardzo podobały mi się te dni. Nigdy nie lubiłem ślęczenia godzinami nad księgami, żmudnych, w kółko powtarzanych gestów, słów i ruchów. Jednakże z czasem, magia zaczęła mnie coraz bardziej fascynować. Uczucie rosnącej siły podobało mi się i pociągało. Jednego Shillen we mnie nie zmieniła. Uwielbiałem potęgę i płynące z niej korzyści. Głownie materialne dodam.
Oczywiście mój stosunek do religii się nie zmienił. To znaczy wierzyłem już że bogowie istnieją, ale za cholerę nie zamierzałem czcić któregokolwiek z nich.
Po latach treningu wyposażony w sprzęt kupiony przez ukryte we wcześniejszym życiu pieniądze wyruszyłem w drogę. Wiodło się różnie, nie narzekałem, znałem świat. Mimo że byłem znowu młody nie popełniałem błędów typowego gówniarza Było to przecież moje drugie życie. Miałem cele i szybko je osiągałem, krok za krokiem zgłębiałem sztukę magiczną. Zawierałem nowe znajomości, o dziwo nie zdobywałem wrogów.
Jedno zaczęło się we mnie zmieniać, słyszałem głos bogini w swojej głowie. Spokojnie, konsekwentnie przemawiała do mnie. Dawniej, pomyślał bym że albo mam halucynacje po dobrej popijawie, albo zgłupiałem. Teraz gdy, bądź co bądź widziałem boginie osobiście byłem świadom że nie jest to zasługa dobrego gorzelnika. Tak, bogini przemawiała do mnie, do ateisty. Uczyła mnie, kierowała, doradzała. Było to niesamowite… jest niesamowite. Na początku broniłem się przed nią, nie chciałem jej słuchać, czasami ludzie dziwnie się patrzyli na mnie gdy kłóciłem się sam ze sobą. Powoli zacząłem się do naszych – nazwijmy to – konwersacji przyzwyczajać. W końcu zacząłem ich wyczekiwać, wręcz pożądać.
Jednakże, wcześniej szwędająca się po Dion wpadłem na jegomościa zwącego się Caridan. Nie znaliśmy się osobiście, ale siostra opowiadała mi o nim, i o innych z jego bractwa, albo Wilczej Rodziny - jak lubili na siebie wołać. Bardzo szybko poczułem przywiązanie do nich. Znalem starsze wilki z opowiadań, często przeżywałem ich losy i słuchałem o ich przygodach. Trzeba dodać że trafiłem prawie dwadzieścia lat w przeszłość, zaledwie dwa lata po odejściu Elli z Wilków. Wspomnienie o niej było dzięki temu dość świeże, zaakceptowali mnie, ja zaakceptowałem ich.
Będąc w rodzinie życie zaczęło nabierać rozpędu, w końcu nie łaziłem sam po świecie tylko są inni, z którymi spędzam czas, rozmawiam, śmieje się. Z niektórymi wilkami wymieniamy tylko grzecznościowe dzień dobry, z niektórymi chętnie zamienię kilka zdań, są również tacy którzy są bliscy memu sercu. Dziwne uczucie przyznam: obcowanie z bliźnim. Do tej pory była tylko siostra i nic więcej się nie liczyło, potem była tylko magia, teraz jest tyle różnych osób, tyle emocji… i uczuć. Jednakże, bardziej cenie sobie samotność niż wspólnotę. Oczywiście nie zamierzam odchodzić od wilków, ale jestem dziwakiem który coraz częściej gada sam ze sobą. Bo właśnie wraz z przyłączeniem się do Wilków, bliskość z Shillen nabrały na sile i zaakceptowałem ją w całości. Z ateisty zmieniłem się w gorliwego wyznawcę. Heheh, niektórzy zaczęli bać się o moje zdrowie psychiczne. Kompletna zmiana, pobłogosławiony miłością Shillen zmieniłem się z dnia na dzień. Nie jestem już tym elfem którym byłem, jestem teraz Wanre Shillen – sługa Shillen i jestem z tego dumny.
Errdon ocknął się z rozmyślań. Uśmiechnął się do siebie, jeszcze raz wychwalił imię swojej bogini. Wstał z klęczek podpierając się drzewcem różdżki. Rozejrzał się, stał przed nim cały świat, z modlitwą na ustach ruszył przed siebie, pewny że droga którą obrał jest słuszna.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 8:08, 29 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Długo się zastanawiałem czy dawać te części co teraz nastąpią. Napisane w okresie małżeństwa Erra, które z niczym dobrym się nie kojarzy na dzień dzisiejszy. Jestem ciekawy czy ktokolwiek to czyta, nie chciał bym nie potrzebnie zaśmiecać forum, jakakolwiek krytyka mile widziana.
Część III - Powrót do przeszłości
Errdon wisiał przypięty łańcuchami do ściany, jego boki były spalone ogniem, palce rąk połamane i spuchnięte, cały był siny i obolały, brudny i śmierdzący, jeden z katów stał właśnie przednim i z lubością okładał go pięściami, tak dla rozrywki miażdżył mu nerki.
BUM – jęk.
BUM – jęk…
BUM – jęk……
- Dobra – mruknął leniwie ktoś w koncie – starczy, przyprowadźcie ją.
Errdon podniósł zmęczone oczy popatrzył z nienawiścią na tego co mówi. Ubrany w bogatą tkaninę szlachcic, dobrze zbudowany, wysoki, po czterdziestce. W znudzeniu przyglądał się swoim paznokciom gdy jego ludzie wybiegli z sali tortur. Po kilku minutach strażnicy wciągnęli do sali elfkę.
Errdonowi serce ścisnął bul
- Siostrzyczko – wymamrotał.
Ellineaer nie odpowiedziała, od tygodnia była nagminnie bita i gwałcona. Była cała poobijana, niegdyś piękne srebrne włosy teraz pozlepiane i zniszczone, zielone płonące wewnętrznym ogniem oczy, teraz były wyblakłe i puste.
Bogato ubrano szlachcic podszedł do Errdona.
- Dzisiaj znowu dostaniesz pokaz – wywarczał mu do ucha – zobaczysz jak tą Twoją sukę rżną moi ludzie. Ale już mi się to znudziło muszę Ci powiedzieć. Dzisiaj ostatni raz się z nią zabawią. Potem ją wywiozą i zatłuką, z Tobą jeszcze się pobawię.
- Gottwert – wysapał Err – Ty skurwysynie, ucieknę stąd i Cię zabiję, przysięgam.
- O taak taak – machnął niedbale ręką jego rozmówca –już to widzę jak mnie zabijasz. Dałeś się złapać – Ty i twoja siostrzyczka jak para gówniany, amatorów. – mówiąc to podszedł do przytrzymywanej dziewczyny – teraz zapłacicie za zabicie mi syna. Brać ją.
Errdon zawył na jego oczach dwóch mężczyzn zsunęło spodnie i zaczęli pocierać swoje przyrodzenia, gdy byli w pełni gotowości jeden wszedł w jego siostrę od tyłu, drugi od przodu. Err patrzył jak jego siostra jest brutalnie gwałcona, patrzył jak spokojnie przyjmuje swój los, jak obojętnie spogląda w pustkę, nie reaguje, nie broni się nie walczy. Jak czeka na koniec po którym nastąpi brutalne bicie do nieprzytomności i odwleczenie jej do celi. Zaczął wyć, coraz głośniej i coraz bardziej się szarpać. W końcu zniecierpliwiony hrabia machnął w jego stronę ręką. W tym momencie podszedł do niego jeden z sług i z rozmachem trzasnął go pałką w potylice.
Obudził się zlany potem. Usiadł rozglądając się płochliwie. Rozejrzał się niespokojnie. Był w swoim łóżku, w swoim domu w lesie niedaleko Floran. Popatrzył płochliwie na śpiącą obok żonę. Ta zamruczała przez sen i zaczęła szukać jego ciepła. Położył się i ją objął, wsunęła głowę na jego pierś słodko mrucząc przez sen. Zaczął pieszczotliwie głaskać ją po karku, słuchał jej oddechu który tak uspokajał, tak koił.
To wszystko przez to spotkanie, przez nie wróciły sny, wspomnienia, tęsknota. Dwa dni temu, po co ja siedziałem w Giran, po co na nią wpadłem.
Seducia.
Partnerka mojej siostry, jej wielka miłość i wielka przygoda
Jakże mi bliska, jak miło było ją spotkać, jak dobrze się rozmawiało, jak cudownie się rozumieliśmy. Jak koszmarnie wróciły wspomnienia.
- To było tak dawno – szepnął do siebie.
Zamilknął słuchając oddechu żony, pieścił delikatnie jej plecy i kark. Starał się – wsłuchany w jej oddech zasnąć, ale nie mógł.
- Muszę się z kilkoma osobami spotkać, muszę pogrzebać w swojej przeszłości – postanowił w myślach, objął mocniej małżonkę czekając na sen.
Errdon powoli zagłębiał się w najgorsze dzielnice Aden, w świat przestępców i dziwek, morderstw, haraczy i porwań. W miejsce w które żaden poczciwy obywatel się nie zapuszczał. On się zapuścił. Po kilkunastu minutach drogi doszedł na miejsce, szedł pewnym, szybkim krokiem, widać było że okolica nie jest mu obca. Otworzył drzwi do karczmy i aż się skrzywił gdy w twarz uderzyła go fala stęchłego potu, taniego piwa i bogowie tylko wiedzą czego jeszcze. Nie zwrócił uwagi na wyzywające spojrzenia bywalców, delikatnie, ale stanowczo odsunął od siebie dziwkę która zaczęła się do niego przymilać, kręcąc głową z uśmiechem wyjął jej z dłoni mieszek który właśnie mu wysunęła z kieszeni. Usiadł przy jednym ze stolików, tłusty karczmarz podszedł do niego.
- Tu się nie siedzi, tu się zamawia.
Errdon spojrzał na niego.
- No to zamawiam piwo – podał karczmarzowi kilka miedziaków. Karczmarz burcząc coś pod nosem o nieludziach odszedł za bar.
Errdon czekał. Czekał na starego znajomka, a raczej znajomka ze swojego jasnego życia: Mardrgina Matfardergsona. Err uśmiechnął się do siebie, przynajmniej takie nazwisko miał teraz, nie widział go od 15 lat, niedługo po ostatnim spotkaniu poniósł wraz z siostrą śmierć. Zawsze podziwiał Marda za umiejętność wymyślania niewymawialnych nazwisk i imion, nawiązanie z nim kontaktu było ciężkie. Mard znikał i pojawiał się w różnych miejscach Aden, ale Err miał pieniądze, wiedział jak rozmawiać i z kim, w końcu go namierzył i umówił się.
Mardrgin był człowiekiem od wszystkiego: dowiedział się wszystko, załatwił wszystko, przemycił wszystko, z nim się szło rozmawiać gdy trzeba było zdobyć informacje, kogoś namierzyć lub chciało się coś zdobyć czego zdobyć nie wolno było lub się nie dało. Mard zawsze dał radę.
Mard był sceptyczny, gdy usłyszał kim jest Err nie uwierzył mu ale ciekawość przezwyciężyła, zgodził się na spotkanie. Po kilkunastu minutach wszedł do karczmy. Err pił podanego mu cienkusza lekko się krzywiąc. Kiwnął dłonią do nowo przybyłego.
- Postarzałeś się – spojrzał w oczy mężczyźnie który się skrzywił.
- Nie wiem po co tu przyszedłem, cholernie mnie wkurza jak ktoś się podaje za Erra, lubiłem tego skurczybyka i nie pozwolę szkalować jego imię.
Err parsknął śmiechem – nie rozśmieszaj mnie, miałem tak zeskalane imię że bardziej się nie dało, siadaj. – Marrdgrinowi zadrżała żuchwa.
- Denerwujesz się tak jak wtedy co musiałeś mi zafundować noc w przybytku u Mamy Eleny – Err popatrzył w oczy swojemu rozmówcy, temu nawet powieka nie zadrżała.
- Mogłeś to usłyszeć od kogoś, nie wieże że jesteś Errdonem, on był jasnym elfem.
- Owszem byłem i tłumaczyłem Ci czemu teraz jestem mrocznym, Pyzatym tylko ja i Ty wiemy że przegrałeś zakład bo uwziąłeś się że nasikasz po pijaku na głowę kapłana z podestu dla chóru. Dodam że byliśmy wtedy po trzech flaszkach taniej krasnoludzkiej wódki.
- Wygrał bym ten zakład – mruknął coraz bardziej zdziwiony Mard.
Err pokręcił z rozbawieniem głową – Nie, w ostatniej chwili Cię złapałem – parsknął śmiechem – bo byś wylądował na ołtarzu z – wiadomo czym – na wierzchu – zarechotał Err
- Cholera – wymamrotał mężczyzna – Err? Nie możliwe
- Możliwe brachu, możliwe, obiecałem Ci wtedy że nikomu tego nie powiem, dobrze wiesz ze nie powiedziałem bo jak by się rozniosło to cała dzielnica by się z Ciebie śmiała, a kapłani pewnie by Ci jaja chcieli urwać. – Mard pokiwał głową.
- Chyba Ci wieżę, ale nie do końca.
W tym momencie podszedł karczmarz
- Co podać?
Mard już miał powiedzieć piwo ale w tym momencie Errdon zerwał się, rzucił plecami na stół karczmarza.
- Otwórz mordę – wywarzał do niego z bliska.
- C… coo?
- Otwórz ryj powiedziałem – mówiąc to przyłożył karczmarzowi nóż do gardła. Karczmarz otworzył usta a Err przechylił kufel i zaczął wlewać jego zawartość.
- Pij tłusta świnio piiiij – karczmarz plując i krztusząc się wyżłopał piwo z kufla Erra.
- A teraz posłuchaj, jeszcze raz mi przyniesiesz takie rozcieńczone siki to następny kufel wleje Ci prosto do gardła – mówiąc to nacisnął nożem na krtań nacinając lekko skórę.
- Rozumiesz?
- T…taaaak Panie – karczmarz nawet nie drgnął bojąc się o gardło.
- Spier#%#aj – karczmarz się zerwał i ścierając z czoła pot pobiegł na zaplecze.
Mard się uśmiechnął. - Co u Ciebie stary przyjacielu.
- Chcę dopaść Gottwerta i jego rodzinę, cały ten pieprzony ród.
Przesiedli się do pomieszczenia gdzie nikt nie miał jak ich podsłuchać.
Mard parsknął śmiechem – Zabić? Gottwerda? Nie czekaj, czekaj, czekaj, zabić cały jego ród?
Errdon pokiwał głową.
- Głupku wiesz ze ta rodzina liczy ponad sto głów, a liczę tylko główną gałąź nie liczę pokrewnych dynastii, to będą setki osób.
- Mówię o Gottwerdzie i jego synach.
- To liczba spada do – zamyślił się – siedmiu osób. Chyba że młody Arioror też, dzieci też będziesz zabijał hm?
- Z tego co wiem ten gówniarz ma szesnaście lat, to już nie dziecko
- Aha, no to osiem nie stać Cię i tak, wynajęcie zabójcy który by to zrobił kosztowało by o wiele więcej niż Twój domek na wsi i kamienica w Heine.
- Sporo o mnie wiesz, ale sam ich będę wybijał, poza tym obracam sporą gotówką, mam pieniądze.
- Wiem, sprawdziłem Cię, to i tak nie wystarczy.
- Nie chcę najmować zabójców, sam się tym zajmę, od Ciebie kupie informacje.
Mard popatrzył z powagą - Ty mówisz poważnie.
- Bardzo poważnie.
Mard podrapał się po głowie - jak chcesz, to Twoje życie.
W tym momencie do stołu podszedł karczmarz z dwoma kuflami zimnego piwa, tak zimnego że na kuflach odkładał się szron.
- To najlepsze co mam Panie, na koszt firmy.
Errdon skinął głową w milczeniu, karczmarz się oddalił, Mard parsknął śmiechem.
- Nawet nie sądziłem że ta sknera ma takie piwo – pociągnął spory łyk ze smakiem, Err napił się bez emocji.
- No dobra oto pierwsza rada musisz się wyprowadzić z domu.
****************************************
Err powoli skończył się pakować, wziął trochę ubrań, sporo gotówki i broń. Rozejrzał się po mieszkaniu.
****************************************
- Zerwać jakikolwiek kontakt z rodziną.
****************************************
Err musnął dłonią kołyskę, Gayi w niej nie było, żona po straszliwej kłótni która nic nie dała wzięła dziecko i gdzieś poszła, nie zdąży się pożegnać z małą, przytulić jej – pomyślał ze smutkiem. Rozejrzał się po jej pokoju, dotknął dłonią zabawek, lalek, powąchał z uśmiechem równiutko ułożone na półce ubranka, wyszedł z jej pokoju.
****************************************
- Twoja żona wie co zamierzasz?
- Wie.
- Idiota, i rozmawia z Tobą?
- Hmm tak średnio.
- Nie dziwie się, a masz do czego wracać?
- Mam taką nadzieję – powiedział ponuro Err.
- Pozbądź się obrączki, jak masz jakieś pukle włosów, jej rycinę czy zużyte majtki – Err spojrzał groźnie – to też się maż pozbyć.
****************************************
Errdon wszedł do salonu, spojrzał na leżącą obrączkę na stole, pomacał palec nie przyzwyczajony do jej braku, rozejrzał się jeszcze po salonie, poklepał po głowie łaszczącego się kuguara.
- Niedługo wrócę kocie, niedługo wrócę, pilnuj mojej rodziny.
Kot nie rozumiejąc łasił się dalej wyczuwając smutek w głosie pana.
- Pilnuj – Err wziął rzeczy i bron, ruszył w stronę salonu, kot pobiegł za nim.
- Nie Sam, zostajesz – Errdon zamknął kotu drzwi przed nosem.
****************************************
- Zmiana nazwiska, imienia, sposobu wysławiania się, nawyków, fryzury.
****************************************
Errdon wszedł do jednego z domostw w Giran
- Chciałem wynająć pokój
Stara kobieta popatrzyła na niego wnikliwie
- Nazwisko?
- czy to ważne?
- Musze coś wpisać do zeszytu
- Norrde Martwar
- Trzy adeny za noc.
****************************************
- Zdobędę informację na temat poszczególnych ofiar, mam ludzi w tym rodzie, zresztą nie tylko w tym. Będę Cię na bieżąco informował co gdzie i jak.
- Chcesz zaliczkę?
- Nie, Err? To będzie droga przysługa, zrobię ją po kosztach ale moi ludzie sporo sobie zażyczą za te informacje, zwłaszcza jak poszczególni z rodu zaczną znikać, może zrobić się niebezpiecznie, nie boisz się o rodzinę?
- Boje.
- Odstąp
- Nie.
- Szkoda tracić wszystko co masz, poważnie mówię, Gottward to nie byle pion, to jedna z największych rodzin, będą szukać, będą się mścić.
- Nie będą mieć na kim, tylko my dwaj wiemy o tej sprawie, ja przez okres aż załatwię sprawę nie utrzymuję z nikim kontaktu, Ty przecież wiem że nikomu o tym nie opowiesz. Nie dowiedzą się.
- No – Morrd podrapał się po szczecinie na brodzie – jeśli rzeczywiście nikomu się nie zwierzysz, jeśli twoja żonka nie wypłacze się komuś co jej mąż idiota chce zrobić, to może się uda - znaczy uda - może nikt nie zabije Ci rodziny, bo Ty bratku – Morrd spojrzał w oczy Errowi – jakoś wątpię byś doczekał się wnuków.
Errdon obudził się i rozglądnął płochliwie, gdy zorientował się gdzie jest odetchnął spoglądając w sufit. Wsunął dłonie pod kark i leżał zastanawiając się nad przemyśleniami z praktycznie bezsennej nocy. Po kilkunastu minutach wstał, obmył się w balii, wziął z półki suszoną kiełbasę i odkroił pajdę chleba, zaczął jeść beznamiętnie patrząc się w puste krzesło po drugiej stronie stołu. Po kilku minutach usłyszał pukanie, wstał od stołu z westchnieniem. Zajrzał przez wziernik i otworzył drzwi.
- Cześć Mord.
- Aktualnie Fargerg Poritkonstoligarton, zmieniłem imię.
- Tamtego się ledwo co nauczyłem a Ty masz już nowe? Dłuższe?
- Taka praca.
Fargerg Poritkonstoligarton wszedł do mieszkania, ominął Erra i siadł za stołem
- Mam dla Ciebie kilka informacji – powiedział wesoło dobierając się do śniadania Erra, ten się tym nie przejął zbytnio i tak nie miał apetytu. – za sześć dni będziesz miał okazje dorwać synalka hrabiego niejakiego Far…
- Rezygnuje – wtrącił Err.
- Co?
Errdon usiadł za stołem, westchnął ciężko.
- Miałem trochę czasu w nocy na przemyślenia i zdecydowałem zrezygnować.
- Dlaczego?
- Zemsta… Mord.. Em Farg… sprawa z Gottwertem jest z przed piętnastu lat. Może, jakimś cudem uda mi się pomścić siostrę, ale nie będę miał poza tą zemstą nic – Errdon spojrzał w oczy przyjaciela który tylko się uśmiechał.- nie będę miał nic, nie będę miał po co wracać do domu. Mord.
- Fargerg.
- Nooo Fargerg … ja spędziłem pierwszy raz w życiu noc poza domem, może to zabrzmi żałośnie ale to było straszne, nie warto ciągnąć tej spawy, moja siostra była ważna, ale ona już nie żyje, teraz jest ktoś inny, córka i żona które czekają. Nawet nie chcę wiedzieć co moja żona przeżyła tej nocy, mam tylko nadzieję że mi wybaczy. –Errdon wstał i zaczął się pakować. – wracam do domu, powiedz ile mam Ci zapłacić za Twój wkład.
- Nic, informacje które zdobyłem nie zostaną wykorzystane więc informatorzy się nie zdyskredytowali, poniesione koszty uznaj za mój wkład w … - Farg parsknął śmiechem – leczenie Twojej głupoty.
- Dzięki przyjacielu.
- No – Farg wstał od stołu i ruszył w stronę drzwi – odezwij się kiedyś.
- Na pewno – Errdon uścisnął mocno podaną rękę.
Gdy Fargerg wyszedł, Err skończył się pakować, po kilku godzinach stanął przed swoim domem, wciągnął mocno powietrze do płuc naciskając na klamkę.
Ostatnio zmieniony przez Errdon dnia Wto 17:45, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
leeloo
Administrator
Dołączył: 10 Kwi 2006
Posty: 1598
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:39, 29 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Z coraz bardziej rozdziawioną głupio buzią czytała, a może bardziej, literowała kolejną stronę z pamiętnika Errdona, którą "przypadkowo" znalazła gdy zapukała, a nie doczekawszy się odpowiedzi, weszła do wynajmowanego przez niego pomieszczenia, żeby poprosić o pomoc na Bagnach. Przez chwilę poczuła się niezręcznie, że wścibia nos w jego tak bardzo prywatne życie, ale jej naturalna ciekawość innych zwyciężyła. Poczuła się dodatkowo usprawiedliwiona tym, że przecież opowiedział jej w skrócie kim jest. Mimo to zerknęła chwile na drzwi przyczajona nasłuchując czy nie zbliża się nikt z zewnątrz. Uspokojona zaczęła nerwowo szukać kolejnej z porozrzucanych części. Wymamrotała coś cicho niezadowolona z braku numeracji stronic. Na szczęście rozpoznawała wyraźnie cyfry rozdziałów co pozwoliło jej na dość trafne określenie kolejności. Zastanawiała się ile czasu już minęło. Wiedziała na pewno, że sporo. - Byłoby łatwiej gdybym w końcu nauczyła się dobrze czytać. - Zganiła siebie i zaraz po tym uśmiechnęła pod nosem. - Przecież właśnie ćwiczę. - Pozbywając się tym sposobem resztek oporów zaczęła szukać kolejnej części pasującej chronologicznie, czy też "chronoeologiwicznie" jak pomyślała.
Ostatnio zmieniony przez leeloo dnia Wto 20:26, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:44, 29 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Część IV - Sen I
Errdon obudził się z wielkim przeświadczeniem że coś jest nie tak. Spojrzał na śpiącą żonę, wysunął się cicho z łóżka i wyszedł z sypialni, wszedł do pokoju córki która spała spokojnie, w przedpokoju zobaczył dwa zielono – seledynowe ogniki.
- Samshaat? – powiedział cicho, kuguar siedząc na przedpokoju patrzył w niego wnikliwie, nagle się podniósł i bezgłośnie wszedł do kuchni, Err zdziwiony lekko poszedł za nim, zdziwił się jeszcze bardziej gdy zobaczył wydobywającą się z kuchni błękitną poświatę, zajrzał ostrożnie i zadrżał zaskoczony.
- Witaj braciszku – powiedziała wesoło siedząca na krześle przed stołem elfka. – przyszłam pogadać – dodała, poczym przesunęła z oka niesforny lok. – dawno się nie widzieliśmy, siadaj – poklepała uśmiechając się figlarnie stół i wskazała ręką krzesło po jego drugiej stronie.
Errdon z miną bezgranicznego zdziwienia wszedł powoli do kuchni, spojrzał na Sama który kręcił się wokół elfki, otarł o jej udo poczym gdy ta zaczęła go drapać za uchem wsunął jej na kolana swoją wielką głowę.
- Tylko mi nie mów że przeżyłaś tamtą walkę z czarownicą.
Elfka się zaśmiała – nie braciszku, ja nie żyję, siadaj – mruknęła odrobinę figlarnie, odrobinę zniecierpliwiona. Errdon usiadł i dotknął jej dłoni leżącej na stole.
- I jak było? – spytała wesoło.
- Jesteś zimna.
- Mhm, przyszłam Ci opowiedzieć co by było gdybyś wczoraj nie wrócił do żony, a swoją drogą pogratulować gustu braciszku – Elli puściła do niego oczko.
- Dzięki – powiedział niepewnie.- jak to co by było jak bym nie wrócił?
- Słuchaj, było by tak:
Errdon obudził się i rozglądnął płochliwie, gdy zorientował się gdzie jest odetchnął spoglądając w sufit. Wsunął dłonie pod kark i leżał zastanawiając się nad przemyśleniami z praktycznie bezsennej nocy. Po kilkunastu minutach wstał, obmył się w balii, wziął z półki suszoną kiełbasę i odkroił pajdę chleba, zaczął jeść beznamiętnie patrząc się w puste krzesło po drugiej stronie stołu. Po kilku minutach usłyszał pukanie, wstał od stołu z westchnieniem. Zajrzał przez wziernik i otworzył drzwi.
- Cześć Mord.
- Aktualnie Fargerg Poritkonstoligarton, zmieniłem imię.
- Tamtego się ledwo co nauczyłem a Ty masz już nowe? Dłuższe?
- Taka praca.
Fargerg Poritkonstoligarton wszedł do mieszkania, ominął Erra i siadł za stołem
- Mam dla Ciebie kilka informacji – powiedział wesoło dobierając się do śniadania Erra, ten się tym nie przejął zbytnio i tak nie miał apetytu. – za sześć dni będziesz miał okazje dorwać synalka hrabiego niejakiego Farsona Gottwerda. Za tydzień jeden z mniejszych panków urządza turniej w swojej wiosce. – mówiąc to człowiek wyjął mapę – o w tej mieścinie, wiem że Forson i jego brat Mering nie odpuszczają takiej sytuacji, na pewno się zjawią. Ich zamki znajdują się niedaleko Oren, więc będą jechać o tą drogą, i tutaj ich capniemy. Dam Ci znać dokładnie kiedy możesz ich znaleźć.
Minął tydzień, Errdon w towarzystwie sześciu ludzi siedział w krzakach we wskazanym miejscu. Przysłuchiwał się ze znudzeniem ich prostackim dyskusją na temat kobiet i seksu. Nie mógł wyjść z podziwu jak mężczyzna potrafi zmyślać przed drugim na temat swoich osiągnięć seksualnych, podziwiał ich również za to że oni wyraźnie wieżą w to co mówią. Pokręcił znudzony głową gdy zobaczył dwóch mężczyzn na drodze w towarzystwie eskorty.
- Gotować się – mruknął, potrącił konia piętami i wyjechał spokojnie na trakt. Naprzeciw jemu od razu wyjechał jeden z eskortujących, podniósł dłoń do góry i krzyknął.
- Stój! Kto waść?
- Panowie Forson i Mering Gottwerdowie jak mniemam? – mówiąc to spojrzał na szlachciców, Forson w drogiej zdobionej pełnej płycie wsparł jedną dłoń na łęku siodła, drugą trzymał hełm, Mering ubrany był w koszulę i spodnie do podróży, nie miał na sobie żadnej zbroi, przyglądał mu się zaciekawiony.
- A kto pyta – zagadał służący.
- Dobrze mniemam – mruknął, poderwał trzymaną w dłoni laskę i krzyknął zaklęcie, strumień huraganu uderzył z impetem w sięgającego właśnie po miecz mężczyznę i rzucił wraz z wierzgającym koniem w krzaki, w tej samej chwili od strony lasu w eskortę posypały się strzały. Zarówno ubrany w koszulę jak i ten w zbroi wyszarpali miecze i ruszyli szarżą w stronę mrocznego. W między czasie eskorta właśnie kładła się godzona strzałami pomocników Errdona. Fargerg nie kłamał, łuczników przysłał mu najlepszych.
Mag wykrzyczał zaklęcie, kula mrocznej energii wystrzeliła mu z laski i pognała w stronę Meringa, który wrzasnął upiornie i spadł z wierzchowca, Err spojrzał na Forsona, wykrzyczał ponownie zaklęcie, strumień huraganu doleciało do niego i rozpłynął się niczym letni zefirek, Elf zaklął szpetnie, nie wziął pod uwagi magicznej biżuterii, skupił się ponownie, rycerz był tuż, tuż, wznosił miecz do cięcia gdy uderzyła w jego konia mroczna energia. Zwierze zakwiczało i szarpnęło się w agonii, Err trochę przestraszony popatrzył jak rycerz ze zdziwieniem przelatuje mu nad głową i rąbnął z hukiem o ziemie dwa – trzy metry dalej. Popatrzył na niego obracając się na koniu, rycerz leżał na ziemi, a noga była złamana w kolanie i przekrzywiona prawie pod kontem prostym. Forson wyjąć z bólu złapał się za kończynę jak by próbował ją ustawić w odpowiedniej pozycji.
Err zeskoczył z konia, spojrzał na przerażoną twarz swojego celu, zerknął kontem oka na leżący na ziemi miecz i metalowy, zdobiony hełm.
- Okup – wyjąkał – dostaniesz za mnie kupę pieniędzy elfie, będziesz bogaty. – Forson gdy to mówił ostatni członkowie jego eskorty padali pod mieczami i strzałami , dowodzący z grupą podszedł do elfa.
- Toć my załatwili co tu mieli my do zrobienia prze pana, a co z tym chłystkiem a?
- To już moja sprawa Piszczałka – Errdon stanął nad leżącym rycerzem obrócił laskę w rękach.
- Okuuuuuuuuup – wrzasnął Forson, w tej samej chwili dostał wieńczącą laskę czaszką w głowę, która rozbryzgnęła się jak arbuz pod ciosem młota kowalskiego.
- Szkoda trochę – powiedział nazwany Piszczałką – toć mądrze prawił o tym okupie.
- Zamknij się, posprzątajcie wszystko i na wóz – Errdon mówiąc to spojrzał na rozbryzgnięte kawałki mózgu swojej ofiary - Piszczałka?
- Aaha?
- Posprzątajcie dokładnie.
Errdon podszedł do drugiej ofiary, chciał sprawdzić czy nie będzie miał przyjemności go dobić, westchnął cicho zawiedziony gdy zobaczył co zostało z Meringa. Ten został trafiony prosto w twarz. Pęknięte od temperatury oczy wypłynęły a z pokrzywionej w agonalnym grymasie twarzy wyzierały upiornie przytopione zęby. Err skrzywił się widząc mocno zwęglaną skórę na głowie i torsie, obrócił się i odszedł nie mogąc znieść zapachu spalenizny.
Zwłoki i pozbierane szczątki zostały zapakowane na wóz, grupa wraz ze swoim transportem jechała kilka kilometrów drogą, chcieli się upewnić że ich ślady znikną wśród setek innych na trakcie. W końcu skręcili w stronę lasu, postawili wóz na krawędzi kompletnie zarośniętego mchem i wodorostami stawu, pomocnicy Erra zaczęli okładać starannie wóz drewnem i suchymi gałęziami. Po jakiejś godzinie gotowy był sporych rozmiarów stos.
- Siadajcie panowie, napijemy się – mężczyźni ochoczo przystali na propozycję, siedli przy ognisku elf rozdał kubki i wyjął z plecaka sporych rozmiarów bukłak z bimbrem, zaczął polewać. Wypili pierwszą porcje.
- Rozliczymy się – mówiąc to podał spory mieszek Piszczałce – macie tam premie, jestem z was zadowolony, na pewno nie ostatni raz współpracowaliśmy.
- Ohhohoohooo – zaśmiał się Piszczałka warząc w ręce mieszek z wyraźnie zadowoloną mina. – Pan dobrze płaci, a myśmy tu z kamratami obradowali że każdy elf to kiep i skąpiec a tu patrzta kamraci jak szczodrze. Ha. Kłamali widać że nieludzie to sku*&^%yny.
- Wypijmy więc za to – powiedział mroczny
Po dwóch godzinach gdy kolejny bukłak był opróżniany Err zaczął się przyglądać swoim towarzyszom, polał im kolejną porcje bimbru i kolejny raz ukradkiem wylał zawartość kubka za siebie, a jego towarzysze już mocno pijanie wypili.
Errdon spojrzał na bukłak z winem i wymruczał zaklęcie.
- Idę się wysikać - powiedział do niczego nie podejrzewającej grupy, wypijcie zdrowie za mój szybki powrót – grupa radośnie przyjęła propozycję. Errdon wrócił po kilku minutach gdy przy ognisku zrobiło się cicho. Podszedł do leżących na ziemi zwłok, kopnął jednego by sprawdzić czy nie żyje. W tym momencie leżący obok Piszczałka chwycił go za kostkę.
- T..ttt.t.t..tttttyyy pieprzony elfie – wymamrotał stękając z bólu – potrułeś nas – Errdon westchnął odrobinę zawiedziony, najwyraźniej przecenił swoją wiedze na temat zaklęć trujących, klęknął obok Piszczałki i zmiażdżył mocnym pchnięciem krtań.
Patrzył beznamiętnie jak Piszczałka szarpie nogami po ziemi dusząc się, gdy wszelki ruch na polanie ustał Err odebrał dopiero co wręczoną zapłatę. Zrzucił z wozu drewno i powoli poukładał potrutych pomocników. Potem na nowo położył na wszystko drewno i gałęzie, oblał wszystko solidnie oliwą i wymruczał zaklęcie. Wóz z cichym huknięciem stanął w ogniu, po kilkunastu sekundach wóz płonął pochłaniany przez ryczący ogień.
Errdon usiadł przy ognisku i patrzył bez emocji na wóz, wyjął z plecaka menażkę i pociągnął z niej łyk.
Po około godzinie z wozu zostały dymiące zgliszcza i popiół, Errdon podszedł i rozgarnął resztki drzewcem swojej laski, spojrzał na spalone kości, trącał okopconą płytę zbroi Forsona. Cofnął się o kilka kroków, skoncentrował i wypowiedział zaklęcie. Potężny strumień wiatru wystrzelił z laski i zmiótł wszystko w stronę stawu. Kości, zbroja niedopalone większe części drzewa wpadły z pluskiem do wody i opadły na zamulone dno.
Ostatnio zmieniony przez Errdon dnia Wto 17:45, 29 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:37, 02 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Część V - Sen II
Errdon wiercąc się i mrucząc niespokojnie śnił:
W następnych dniach rozpętało się piekło. Gottwerd zaprzągł do szukania swoich zaginionych synów połowę astrologów i magów w królestwie. Całe tabuny ludzi jeździły po traktach szukając jakiegokolwiek śladu po zaginionych synach. Bardzo szybko znaleziono ślady walki na drodze. Oczywiście nikt nie mógł udowodnić czy tutaj zginęli Forson i Mering ale stary Gottwerd uczepił się tego i w końcu po kilkunastu dniach znaleziono jeziorko, a w nim szczątki ludzkie.
Errdon siedział ponury w wynajętym pokoju w Aden. Usłyszał pukanie do drzwi, zanim zdążył powiedzieć słowo Fargerg wpadł z impetem do środka.
- Znaleźli wóz, wiedzą że to mag zabijał. Wykryli ślady zaklęć.
Errdon popatrzył niezadowolony na rozmówce.
- Wykryli sygnaturę zaklęć?
- Na razie nic o tym nie wiem, minęło sporo czasu, raczej ciężko będzie im dopasować te zaklęcia do Twojej osoby. Energia po zaklęciach już się rozeszła. Wprawdzie Gottwerd zatrudnił najlepszych magów i kapłanów by odzyskać ślady ale raczej bym się nie martwił. Ale na przyszłość musisz być ostrożny, raczej staraj się nie czarować.
Errdon tylko mruknął na potwierdzenie.
- Co dalej, masz już kogoś dla mnie?
Fargerg westchnął. – Mam. Jutro odbędzie się kolacja w pałacu królewskim w Aden. Gottwerdowie są na niego zaproszeni, ale ponieważ morderstwo napędziło im stracha no i do tego jest żałoba w rodzinie to jedzie tylko najmłodszy syn…
- Arioror – wtrącił elf
- Dokładnie, krążą plotki że ma się żenić z córką, siostry króla. Gottwerd wychodził ze skóry by doprowadzić do tego mariażu bo to oznacza wejście jego rodu do rodziny królewskiej i wielkie…
- Skończ z tą polityczno – genealogiczną gadką, konkrety Fargerg
- A no – żachnął się rozmówca. – no dobra, więc karoca młodego Ariorora przybędzie główną drogą prowadzącą z Aden do zamku z całą eskortą i pompą temu towarzyszącą. Ale nasz mały smyk jedzie w drugiej, bardziej pospolitej karocy nieuczęszczaną drogą i po cichutku. Ma dostać się na zamek od, że tak powiem tyłu. Woźnica to mój człowiek, więc znam drogę.
Fargerg mówiąc to wyciągnął mapę miasta Aden i rozłożył na stole, Errdon nachylił się i powiódł za palcem rozmówcy który pokazywał mu drogę.
- Ty będziesz czekał tu, to miejsce jest spokojne i powinieneś załatwić swoją sprawę bez większego problemu. Woźnica zatrzyma się tutaj i ucieknie, musisz już czekać by załatwić sprawę szybko. Errdon, pamiętaj, żadnych zaklęć.
- Pamiętam, przygotuje się, co z woźnicą?
- Moi ludzie później się nim zajmą.
- Rozumiem.
- No, jutro wieczorem przyjdę po Ciebie. Do zobaczenia – mówiąc to Fargerg wstał, zwinął mapę i wyszedł z pomieszczenia.
Errdon westchnął cicho, wrócił myślami do domu, zastanawiał się co z córką i żoną, tęsknił za nimi, zatopił się we wspomnieniach uśmiechając się lekko. W między czasie przygotował ubranie.
Po kilku godzinach zdecydował się wyjść z domu, idąc powolnym krokiem rozglądał się co jakiś czas po ulicach, spoglądał na wystawy sklepowe, przyglądał się przechodnim, patrzył na wesołe dzieci z zapamiętaniem rozmazujące patykiem końskie odchody na bruku. Mimo że widok był nieciekawy sprawił że Errdon uśmiechnął się. Dzieciarnia składała się z różnych ras: elfów, ludzi, był nawet pękaty krasnolud który wrzeszczał najbardziej ze wszystkich. Err stojąc po przeciwnej stronie ulicy przyglądał się zabawie. Widok był w jakimś sensie kojący, świadomość że tam, po drugiej stronie nie ma żadnych trosk, problemów, cierpienia ani strachu. Jest tylko zabawa, przekrzykiwanie się przyjaźń i solidarność. Dzieci znudzone kupą porzuciły brudne patyki i jak stado rozwrzeszczanych ptaków pognały w sobie tylko znanym kierunku. Err westchnął cicho, nagle ktoś go mocno trącił w ramie.
- Czego tak stoisz pajacu – warknęła na niech gruba kobieta, spojrzała jeszcze z odrazą i poszła dalej. Errdon westchnął, wróciła szara rzeczywistość. Ruszył powoli, po godzinie spacer go znudził, zawrócił do swojego pokoiku i poszedł spać.
Po kilku godzinach zbudziło go otwieranie kramów, i rosnący zgiełk na ulicy. Zebrał się z łóżka, zjadł suche śniadanie patrząc się z zacięciem w krzesło naprzeciwko. Ocknął się z rozmyślań gdy mijało już południe, wstał i stęknął cicho gdy kręgosłup zaprotestował przy prostowaniu się. Err spojrzał zdziwiony na zegar, zaskoczyło go że siedział tyle godzin w jednej pozycji rozmyślając.
Ale o czym?
Nie pamiętał.
Przeciągnął się, zrobił kilka lekkich skłonów, ubrał się i wyszedł z kamienicy. Skierował się do miejskiej łaźni. Wszedł do środka, lekko się uśmiechnął widząc ekstrawaganckie wnętrze i dostojną obsługę. Tak tęsknił za luksusami do których był przyzwyczajony. Podszedł do służącego który ukłonił się lekko i zaprosił go do przebieralni.
Po kilku minutach Errdon westchnął z rozkoszą zanurzając się w wielkiej wannie wypełnionej gorącą wodą. Usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść – mruknął niezadowolony z faktu że ktoś mu przeszkadza.
Do pomieszczenia wszedł służący z dwiema prześlicznymi dziewczynami.
- Czy ma pan może ochotę na towarzystwo albo pomoc w myciu?
Errdon uniósł brew, poczuł lekkie mrowienie w kroczu, zaczęło mu wyraźnie brakować towarzystwa żony.
- Nie – odparł – dziękuję bardzo, poczym przymknął oczy i oparł głowę o brzeg wanny. Gdy usłyszał zamykające się za obsługą drzwi westchnął ciężko zapadając w drzemkę. Obudził się gdy woda zaczynała robić się chłodna, wezwał obsługę która wniosła gorące wiadra i zaczęła go polewać gdy się obmywał. Po kilkunastu minutach rozciągnięty na leżance wzdychał z rozkoszą gdy jedna ze służących robiła mu masaż.
Po mile spędzonym czasie w łaźni, zjadł posiłek i wrócił do siebie. Gdy nastał wieczór Fargerg zapukał do drzwi.
- Już czas – powiedział spokojnie, Err kiwnął głową, wziął swoje rzeczy i wyszedł za przyjacielem.
- Masz już wykupiony pokój w Wiosce myśliwych, po wykonaniu zadania pomieszkasz tam kilka tygodni, zaraz moi ludzie przetransportują twoje rzeczy. – mówiąc to Fargerg przyglądał się Errdonowi nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi wyszedł na ulicę i wskoczył do powozu. Gdy dołączył do niego Err ruszyli w drogę.
Po około dwudziestu minutach przeciskania się przez miasto dojechali na miejsce. Ciężko było, na mieście było pełno straży, która pilnowała drogi królewskiej, która miał wjeżdżać sam władca królestwa z małżonką. Wszędzie było pełno gapiów, trzymających chorągiewki z herbem królestwa.
Errdon został wysadzony na umówionym miejscu i rozpoczął oczekiwanie na karocę z Ariororem. Czas mu się dłużył niemiłosiernie, a nerwy nie pozwalały skupić uwagi na niczym. Od czasu do czasu zatapiał się w wspomnieniach to o swojej siostrze, to o rodzinie ale kołatające serce wyrywało go z nich raz za razem. Rozglądał się po uliczce, od czasu do czasu ktoś po niej przeszedł ale w ciemnym zaułku był bezpieczny, nikt go nie widział, zaciągnięty na twarz kaptur uniemożliwiał identyfikacje chyba że zainteresowany stanął by z nim twarzą w twarz. W końcu usłyszał stukot podków o bruk, wyszedł na ulicę, woźnica widząc go kiwnął głową, zatrzymał wóz, zeskoczył i uciekł. Errdon błyskawicznie podszedł do wozu i zawiązał sznur na klamce, obiegł wóz gdy w tym samym czasie ze środka zaczęły dobiegać okrzyki zdziwienia.
- Sługa! Co się dzieje?! Dlaczego stoimy? – dobiegł do niego młody męski glos.
Gdy Errdon dobiegał do drugich drzwi te zaczęły się otwierać, rozpędził się jeszcze bardziej i podskakując wpadł na nie barkiem z impetem, usłyszał stęknięcie mężczyzny i coś co go zdziwiło wysoki krzyk przestraszonej kobiety. Zaraz za tym płacz dziecka, co go wprawiło w jeszcze większe osłupienie: Arioror nie był sam. Wściekłość sprawiła że przestał być ostrożny, szarpnął za klamkę i w tym momencie ze środka karocy wystrzelił bełt posłany z kuszy. Errdon zaklął czując rozrywaną skórę na szyi. Popatrzył z bezgraniczną nienawiścią na chłopca, ten blady z przerażenia starał się wsunąć w kuszę ponownie strzałę. Rozpoznał go to był Arioror. Spojrzał w bok i popatrzył na płaczącą dziewczynę, która dociskała do piersi małe dziecko.
- Kim jesteś? – spytał się.
- Jestem hrabina Oster- Gottwerd. – powiedziała butnie, co wyglądało dość komicznie przy płynących z oczu łzach i strachliwym spojrzeniu. Errdon ponownie spojrzał na Ariorora któremu w końcu udało się umieścić w kuszy bełt i teraz starał się naciągnąć cieńcie, elf westchnął i wyrwał chłopcu kuszę z rąk.
- Przestań – warknął – zrobisz sobie tylko krzywdę – mówiąc to rzucił kuszę na ziemie pod karocę.
- Czego chcesz – beknął chłopiec – To… to ty ? zabiłeś moich braci? To Ty?
Errdon warknął, popatrzył zimno na hrabinę która pod jego spojrzeniem docisnęła mocniej dziecko, które już się zaczęło uspokajać. Zaczął zamykać drzwi do karocy.
- Nie! Panie! – wrzasnął chłopiec – nie zabijaj nas, zlituj się chociaż nad tą niewiastą i dzieckiem – załkał.
- Wy nie mieliście litości – powiedział bardziej do siebie zawiązując węzeł na drzwiach. Poczym sięgnął po bukłak, zaczął rozlewać po karocy oliwę. Chłopiec zerknął przez małe okienko na drzwiach i zbladł do reszty widząc poczynania elfa.
- Błagam, miej litość, panie! Błagam!
Errdon w między czasie odpiął konie i dając im po zadach popędził. Zdjął zawieszoną na karocy lampę i roztrzaskał o drzwi. Cofnął się gdy buchnął płomień.
Do błagalnych tonów chłopaka dołączył krzyk przerażenia dziewczyny i ponowny płacz dziecka. Errdon pomacał szyję, poczym spojrzał na siebie, cała koszula była zakrwawiona. Już miał użyć zaklęcia leczącego ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Cofał się powoli patrząc na płonącą karocę. Zjeżył się lekko gdy krzyki ze środka zaczęły być coraz bardziej upiorne. Przestraszył się lekko widząc jak ktoś od środka mocno napiera na drzwi, przez chwile myślał że zawiasy ustąpią. Ale po chwili uderzenia w drzwi zrobiły się coraz słabsze, krzyki również ucichły, minęła jeszcze chwila i płonąca karoca w wielkim pióropuszu iskier zapadłą się w sobie. Err już znikał w zaułkach gdy dobiegły go z daleka krzyki.
- Goooreeeeeeee, gooooreeee!!!!!
Errdon szarpnął się mocniej na łóżku i obudził się cały zlany potem, popatrzył niepewnie na śpiącą obok żonę. Westchnął ciężko kładąc się ponownie.
- Co się dzieje skarbie ? – mruknęła sennie.
- Nic jedyna, śpij dalej. To tylko sen.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:18, 08 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Część VI - Sen III
Errdon śnił:
- Przesadziłeś !! – wrzeszczał Fargerg miotając się po pokoju – teraz już szukają Cię nie tylko wszyscy w rodzinie Gottwerta, teraz już szukają Cię również służby miejskie i wywiadowcze całego królestwa!!
Errdon w ogóle nic sobie nie robiąc z klątw i wrzasków przyjaciela stał w oknie i oglądał górską panoramę Wioski Myśliwych. Spojrzał na czarnego kota siedzącego na tarasie przed wynajętym dla niego domkiem i liżącego się po łapie. Kot miał jedno ucho białe, wyglądałby przezabawnie gdyby nie fakt że większość futra miał zwęglone. Skóra była czarna i w niektórych miejscach na jarzących się ranach widać było wijące się małe robaczki. Nagle kot przerwał toaletę nogi i spojrzał na Errdona, elf zdziwił się gdy zauważył że oczy były zasłonięte bielmem. Kot otworzył pyszczek tak jak by chciał wydać przeciągłe miauknięcie.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! – wrzasnął Fargerg.
Err wyrwany z czeluści swoich myśli spojrzał zmieszany na człowieka – Słucham – mruknął wracając wzrokiem na taras, zdziwił się gdy okazało się że po kocie nie ma ani śladu. Wysunął głowę przez okno i nie zauważył niczego. – Słucham Farg, nie drzyj się tak bo jeśli do tej pory udawało nam się zachować konspiracje to właśnie cała wieś słucha Twojego wywodu. – mówiąc to Errdon zamknął okno, zanim odsunął się od niego spojrzał po raz ostatni w stronę miejsca gdzie siedział kot, nie będąc pewnym co przed chwilą widział.
No tak – warknął Fargerg podchodząc sprężystym krokiem do elfa – ale dla czego do cholery zabiłeś tą dziewczynę?! I to dziecko !!?? Trzeba było się wycofać – wysyczał Farg zaciskając pięść przed nosem Erra.
- Nie mogłem – odpowiedział obojętnym tonem, mówiąc to położył palec na pięści i spokojnie odsunął od swojej twarzy – widzieli mnie już. Nie mogłem się wycofać, musieli zginąć bo zginał bym ja i moja rodzina – dodał gorzko, zalany falą tęsknoty. – Chciał bym zobaczyć się z moją rodziną – powiedział po chwili.
- Nie możesz, przecież wiesz – odpowiedział spokojniejszym tonem Fargerg. – pojedziesz do domu zaczniesz popełniać błędy, chcesz wrócić to się wycofaj, jeszcze jest szansa że przeżyjesz. Że przeżyjemy – dodał po chwili.
- Nie – powiedział pewnym tonem Err – po prostu Gaya ma dzisiaj urodziny, pierwsze urodziny Farg, a mnie przy tym nie ma.
- Nic nie poradzę – wzruszył ramionami człowiek – poza tym, nie ma Cię w domu już od 3 miesięcy, przewiduje że nie masz już do czego wracać.
Errdon spojrzał ciężko na rozmówce.
- Nie mów że liczysz że będzie inaczej? Zresztą, jeśli dalej tak pójdzie nie przeżyjemy tego, nie wiem jak już mam Ci pomóc, Gottwerdowie są pilnowani jak skarb narodowy, sam król przesłał swoją gwardie przyboczną do ochrony tego rodu Err. Każdy z jego dzieci i on sam jak i jego małżonka poruszają się w eskorcie całej armii. Nie zabijesz już nikogo.
- Zabije.
- Jak?!
- Wprowadź mnie do ich domu, to moja ostatnia prośba i kończymy współpracę. Resztę załatwię już sam.
- Zwariowałeś!? Tyś po prostu zgłupiał, bo ty myślisz że to tak – hop siup i jesteś ich domu?! Pojeb….
- Wiem że potrafisz – odpowiedział znudzonym głosem Err spoglądając ponownie w okno – nie ma takiej rzeczy której byś nie potrafił zrobić. – łechtał ambicje Fargora uśmiechając się lekko do odbicia w oknie – zrobisz wszystko, załatwisz wszystko bo Ty umiesz wszystko, mylę się? – obrócił się i spojrzał na rozmówce.
Ten skrzywił się lekko – Nie – odpowiedział po chwili. Nie mylisz, to będzie ciężkie do zrobienia. Będzie Cię sporo kosztować! Ale da się zrobić, może… może! Załatwię że zostaniesz służącym. – mówiąc to wyszedł z domu.
- Czekaj na wiadomość – rzucił przez ramie zamykając drzwi.
Errdon lekko kiwnął głową. Westchnął wracając myślami do domu, tęsknił za żoną ale zwłaszcza za córką, tak żałował że nie wziął ze sobą żadnej pamiątki po nich, czegokolwiek co mógł by teraz potrzymać w ręce i popatrzeć się co by mu przypominało dom. Ale Fargerg by mu to zaraz odebrał, przy okazji wrzeszcząc i pomstując na czym świat stoi. Odkąd zaczęli swoją współpracę przeciwko hrabiemu i jego rodzinie Fargerg zrobił się bardzo nerwowy. Errdon widział że traci nad sobą panowanie a to może skończyć się błędem. Errdon podniósł ze stołu pergamin na którym widniała nagroda za wskazanie mordercy członków dynastii Gottwerdów i hrabiny – jak się potem dowiedział – Skirien Oster- Gottwerd. Nagroda wzrosła już do pięćdziesięciu milionów aden, niezła kwota. Errdon uśmiechnął się ponuro widząc że robi się coraz bardziej popularny. Pocieszało go to że na pergaminie nie było żadnych informacji. Gottwerdowie wciąż nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Errdon był bezpieczny, na razie. Po tym co właśnie chce zrobić nagroda wzrośnie niebotycznie. Errdon zaczął się zastanawiać czy nie zabić Fargerga. Z jednej strony taka kwota mogła go zacząć kusić, z drugiej był przecież współwinnym śmierci tych ludzi.
- To trzeba będzie jeszcze przemyśleć – mruknął odkładając pergamin.
Wyszedł z domu, pojechał do Giran, tam zakupił pewną ilość składników, ziół, chemikaliów i tym podobnych rzeczy, które mu będą potrzebne do wykonania jego planu. Pamiętał o tym by zakupy robić w różnych sklepach, praktycznie starał się kupować każdy składnik u kogoś innego w odstępie kilku dni. Wrócił do Wioski po kilkunastu dniach. Gdy wypoczął rozpalił piec, i otworzył księgę i zaczął z jej pomocą coś sporządzać. Po sześciu godzinach pracy miał gotowe trzy butelki płynu jedna o złotawym odcieniu, druga ciemnozielona, trzecia natomiast mleczno – biała. Gdy kończył sprzątać kuchnię do domu zapukał Fargerg.
- Co tu tak śmierdzi – skrzywił się gdy wszedł, wpuszczony przez Errdona.
- Przygotowuje się do ostatniej części mojego zadania – powiedział cicho Errdon zamykając drzwi. Farg podszedł do stołu i podniósł jedną butelkę.
- Trucizna? Oszalałeś nadworni magowie wykryją ją od razu, a każde jedzenie jest sprawdzane przez testera zanim zostanie spożyte. To jest Twój genialny plan?
- Złota butelka to jest trucizna, ale jest nie groźna bez tej zielonej – w której są również ważne składniki. Jeśli wypijesz teraz jedną z tych butelek dostaniesz co najwyżej sraczki od dużej ilość ziół. Ale jeśli spożyjesz po kropli z obu butelek… Magowie mogą sobie czarować, rzucać zaklęcia identyfikacyjne, nic nie wykryją dopóki zawartości tych butelek są osobno, a zmieszane zostaną gdy już będzie za późno.
- A ta biała?
- To jest antidotum, dla mnie.
- Rozumiem – odpowiedział człowiek delikatnie odstawiając butelkę. – to zresztą nie moja sprawa, dzisiaj wyjeżdżasz do Gludin, nieopodal tego miasteczka Gottwerdowie mają swoją rezydencje, tam zostaniesz służącym. Jak chcesz ich zabić? Twoja sprawa ja dzisiaj kończę z Tobą współpracę i się ulatniam, tak że nikt kogo znalem mnie nie znajdzie tu się zrobiło za gorąco.
- Oczywiście, Twoje prawo.
- A no moje – odpowiedział butnie Fargerg.
Do wieczora Errdon był już spakowany, wszystkie potrzebne mu rzeczy miał przy sobie, buteleczki z trucizną były w drodze, Fargarg zgodził się je przemycić.
Tuż przed wyjazdem spotkali się ostatni raz.
- Załóż to – powiedział człowiek pokazując zielonkawą obrączkę trzymaną w dłoni.
Errdon dotknął biżuterii i odskoczył jak oparzony.
- Zwariowałeś?! To dwimeryt! W życiu tego nie dotknę!
- Ta obrączka sprawi że magowie Gottwerda nie wykryją Twojej magii.
- Nie wykryją bo jej nie będę miał!
- Owszem, zostanie stłumiona. Bez tego nawet nie masz co się wybierać do jego domu. Rozumiesz? Bez niej zostaniesz od razu wykryty, jak byś miał na czole tabliczkę to ja jestem mordercą waszej rodziny. Rozumiesz?
Errdon rozumiał, niechętnie ale sięgnął po obrączkę. Stęknął boleśnie biorąc ją do ręki. Pokonując z trudem własną wolę nałożył obrączkę na rękę. Sekundę później zgiął się w pół i upadł na ziemię. Jęcząc głośno zaczął wić się na ziemi, po kilku sekundach zwymiotował stękając w konwulsjach. Fargerg przyglądał się obojętnie czekając na koniec ataku.
- Żyjesz? – spytał po kilku minutach gdy Err się uspokoił, ten starł wymiociny z ust i pokiwał lekko głową.
Gdy na następny dzień stanął przed wielką rezydencją Gottwerdów nie potrafił ukryć podziwu. Wciągnął z przyjemnością powietrze pachnące morzem. Strażnik w bramie skierował go do wejścia dla służby. Tam otworzono mu drzwi i wprowadzono do domu, rozglądał przechodząc z pokoju do pokoju, w końcu posadzono go na krześle i kazano czekać. Po około czterdziestu minutach do pokoju wszedł ubrany w garnitur mężczyzna. Był już po pięćdziesiątce, chudy i raczej wysuszony. Spoglądał na niego z wyższością i miną kogoś kto jest w swoim przekonaniu bardzo ważny. Jego ruchy były dworskie i bardzo powolne.
- Elf? – powiedział skrzypliwym głosem człowiek unosząc wysoko brew – znowu elf, wy nie ludzie wepchniecie się wszędzie, byle by uszczknąć chodź trochę ochłapów z naszych stołów. Errdon uśmiechnął się do rozmówcy uroczo, ciesząc się w myślach że ta padlina niedługo będzie naprawdę martwa.
Człowiek kiwnął lekko głową uznając uśmiech za objaw uległości i posłuszeństwa.
- Jestem Eszkid Magorden. – zaczął zadzierając dumnie nos - Jestem majordomusem tej posiadłości, to ja zdecyduje gdzie pracujesz, co robisz i czy w ogóle tu będziesz pracował. Zostałeś mi polecony i obiecano mi że będziesz dobrze pracował mimo że nigdy nie byłeś służącym. Nie zawiedź mnie więc. Ponieważ nie umiesz nic nie mogę Ci pozwolić byś przebywał bezpośrednio w otoczeniu państwa jako służący. Na początek nauczysz się więc sprzątać i pomagać w różnych zajęciach.
Errdon uznał za zbyteczne odpowiadać, kiwnął tylko lekko głowa.
Tak oto zaczęła się jego przygoda w posiadłości Gottwerdów. Sprzątał, zamiatał, czyścił latryny.
Mieszkał już od przeszło miesiąca w posesji ale wciąż nie miał szansy nawet zobaczyć nikogo z rodziny hrabiego. Był już wściekły i miał tego dość.
- Mam tego dość – warknął, siedząca koło niego młoda, jasna elfka uśmiechnęła się lekko.
- Czemu? O co chodzi?
- Mam dość sprzątania latryn, chciał bym wreszcie mieć jakieś leprze zajęcie. Na przykład w kuchni. – mówiąc to wrócił do spożywania kolacji.
Elfka – Irina – był pokojówką w tej posesji od czterech lat. Jakimś cudem udało się jej zbliżyć do Errdona, co było nie łatwe przy jego negatywnym nastawieniu do każdego i jej charakterze - była cicha i nieśmiała. Ale Errowi coraz bardziej brakowało towarzystwa. A Iriana była bardzo uprzejma i grzeczna, nigdy nie podnosiła głosu, zawsze była chętna do pomocy i w jakimś sensie zaopiekowała się Errem, przyciągało go do niej jej zachowanie. Takie spokojne i kojące. Gdy ten na początku był zupełnie zagubiony w nowym otoczeniu a też często nie radził sobie z niektórymi obowiązkami. Gdy już bał się że zostanie wyrzucony i jedyna szansa na pomszczenie siostry przepadnie poznał Irinę. Ta pomogła mu i wprowadziła w obowiązki, jednocześnie ukoiła swoją obecnością nerwy. Dzięki temu Errdon sprawniej pracował. Zaczęli spędzać ze sobą więcej czasu. Imponowało jej to że Errdon – w jej mniemaniu zwykły służalcy – czyta książki z biblioteki hrabiego, potrafi jej opowiadać o różnych fascynujących rzeczach, z różnych dziedzin życia. Dla niej – cichej, służki, dziewczyny, która całe życie przepracowała i nic nie widziała świata, był on ikoną mądrości. Jego historie o różnych miejscach w królestwie fascynowały ją i sprawiały że starała się spędzać z nim każdą wolną chwilę. Czuł że dziewczyna zaczyna się w nim zadłużać, ale nie pozwalał sobie na żadne zbliżenie. Wciąż liczył że wróci do domu i że jego żona i córka na niego czekają. Mimo że minęły już cztery miesiące.
Elfka uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku – nie denerwuj się mój drogi, pogadaj z Magordenem. On może Cię przenieść do innych zajęć.
Errdon parsknął – Ta pudrowana świnia?! On mnie nie cierpi, nie pomoże mi. Wciąż pamięta że na początku nie radziłem sobie i tylko czyha na moje potknięcie.
- Zdradzę Ci pewną tajemnicę – szepnęła Irina. Err spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko gdy elfka rozejrzała się płochliwie po pomieszczeniu strzygąc uszami. Poczym przysunęła się blisko i konspiracyjnie wyszeptała mu do ucha - Magorden lubi pieniądze.
- A kto nie lubi ? – uniósł się Err.
- Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiii – syknęła dziewczyna – on lubi, lubi.
- Co? – zmarszczył brew elf.
- No… można z nim załatwić wiele spraw gdy ma się przy sobie pieniądze.
- Aha – mruknął w odpowiedzi Errdon, zatopił się w swoich myślach kończąc posiłek.
Godzinę później Eszkid Magorden wszedł do swojego pokoju i mocno się zdziwił widząc siedzącego w jego fotelu Errdona.
- C… co Ty tu robisz?! Jakim pra… - przerwał w chwili gdy Errdon oparł się o biurko i wysypał zawartość mieszka na stół. Eszkid zauważył że jest to spora ilość złotych monet, oblizał lekko usta i spokojniejszym tonem dodał – co chcesz?
- Chciał bym pracować w kuchni, mam dość czyszczenia gówien. – powiedział spokojnie Errdon rozkładając monety na stole.
- Nie mogę Ci pomóc.
- Szkoda – Errdon mówiąc to zaczął chować po jednej monecie do mieszka. – liczyłem że jakoś się dogadamy.
- Co?! Ty parszywy nieludziu!? Myślałeś że mnie przekupisz tymi miedziakami – głos Eszkida drżał lekko, gdy złote monety raz za razem znikały w mieszku.
- Nie chciałem Cię przekupywać, znalazłem ten mieszek i liczyłem że mi pomożesz w znalezieniu właściciela.
- Rozumiem. – burknął majordomus widząc że Errdon wstaje od stołu chowając mieszek do kieszeni, minął człowieka bez słowa i skierował się do drzwi.
- Poczekaj – pisnął Eszkid chwytając za rękaw elfa. – pomogę Ci znaleźć właściciela tego mieszka.
Errdon pokręcił przecząco głową patrząc na rozmówce – No nie wiem, skoro nie jesteś w stanie załatwić tak prostej sprawy jak przeniesienie do kuchni to skąd ja mogę wiedzieć czy tak odpowiedzialnemu zadaniu podołasz.
Eszkid otwierał już usta by zbesztać rozmówcę ale chciwość zwyciężyła. - No…. Zobaczę co da się zrobić. Myślę że i jedną i drugą sprawę załatwię.
- Wolał bym coś konkretniejszego niż myślę – mruknął pewny wygranej Err.
- No… jutro zaczniesz w kuchni – mówiąc to Esz wyciągnął dłoń.
- Na pewno? – Errdon położył na dłoni mieszek ale go jeszcze nie puścił.
- Na pewno! Na pewno! A teraz dawaj te pieniądze, poszukam właściciela.
- Oczywiście – mówiąc to elf puścił mieszek i wyszedł z pokoju.
Poszedł do Iriny. Podzielić się z nią nowiną. Potem w łóżku zastanawiał się co ma z nią zrobić. Gdy elfka dowiedziała się że Err osiągnął sukces rzuciła mu się radośnie w ramiona gratulując. Errdon objął ją lekko uśmiechając się. Beształ się w myślach że wcale nie spieszył się z odsuwaniem jej, był zły na siebie, bo podobało mu się jak obejmował tą dziewczynę, jak położyła mu głowę na piersi wtulając się. Bał się, widział że się do niej przywiązuje, a przeciąż ona miała umrzeć.
Następne dni były bardzo pomyślne. Errdon pracował w kuchni i miał dostęp do spichlerza. Codziennie w nocy przelewał część złotej butelki do małego flakonika. Poczym truciznę dyskretnie podawał do posiłków, wlewał do beczek wina w spichlerzu, podawał do jedzenia dla służby, strażników, jak i do tych dań które spożywała arystokracja domu.
Jednocześnie porobił spore znajomości. Kuchnia otwierała mu szerokie perspektywy. A to chłopaki ze straży chcieli oblać urodziny jednego z nich i załatwił im beczułkę wina z piwnicy – oczywiście uprzednio odpowiednio ją doprawiając. A to przemycił ser albo szynkę na spotkanie przy kartach z innymi służącymi.
Wszystko układało się doskonale, zwłaszcza że za trzy dni miały być urodziny hrabiego i miała zjechać się cała familia. Errdon czuł że zbliża się dzień jego zemsty i był w wspaniałym humorze.
Jedynym problemem była Irina, która nie odstępowała go na krok, w końcu, nastała taka noc że zbudziło go ciche otwieranie zamka u drzwi. Errdon podniósł głowę, chwytając za obrączkę na przegubie dłoni, gotowy w każdej chwili ją zerwać szykował w myślach zaklęcie. Zdziwił się gdy zobaczył wsuwającą się w ciemnościach Irina.
- Irr? – Szepnął zaskoczony. Ta nic nie mówiąc oblana mocnym rumieńcem chwyciła za rzemień nocnej koszuli. Errdon westchnął widząc jak ta zsuwa się na ziemie odsłaniając jej wdzięki. Elfka zaplotła nerwowo dłonie na piersiach nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, drżała lekko speszona. Nie mówiąc ani słowa podniósł się z łóżka i przytulił dziewczynę. Która mocno zadrżała wpijając się łapczywie w jego usta. Zaczął ją czule całować wciągając jednocześnie do łóżka. Gdy już na niej leżał rozsuwając kolanem jej uda, gdy już podniecony miał w nią wejść naszły go wątpliwości, zatrzymał się myśląc o żonie.
- Nie… nie mogę… Ir – nie dokończył zdania, gdyż elfka objęła go czule przyciągając do swojej piersi, przytuliła go mocno, głaszcząc delikatnie po głowie. Po chwili, coraz śmielej zaczęła całować i pieścić, gdy w końcu uzyskała pewność że uspokoił się zachęciła go by ją wziął. I zrobił to, brał ją wiele razy tej nocy.
W końcu nadszedł jego dzień, ubrany w galowy strój służącego stał w rzędzie z resztą pracowników dworu przed wrotami dworu. Kłaniał się w pas przyglądają się ukradkiem wchodzącym członkom rodziny Gottwerdów. Były tu wszystkie jego ofiary. Gottwerd ze swoją żoną Anitą, najstarszy syn Markon i dwie córki Serina i Margirita.
Na dwór zjechała cała dynastia Gottwerdów, byli tu dosłownie wszyscy, cała masa ciotek, wujków, stryjków. Oraz osoby z mniejszym pokrewieństwem którego Err nawet nie umiał określić. Gości z poza rodziny było niewielu, widać arystokracja królestwa Aden bała się przebywać wśród rodziny którą ktoś systematycznie wybijał.
W następnych dniach rozpoczęły się zabawy, Errdon intensywniej dodawał złotego płynu do posiłków. Ponieważ było to święto więc to co nie zjedli goście dostawała służba i straż. Więc miał pewność że każdy kto jest na dworze ma truciznę.
I nagle wszystko się posypało. Nastał dzień urodzin, wszystko było gotowe i nagle hrabia ze swoim najstarszym synem wyjechał. Errdon nie wiedział gdzie, nie wiedział dlaczego i po co i kiedy wróci. Miotał się wściekły po swoim pokoju, nawet Irina uciekła od niego. gdy wrzasnął na nią gdy próbowała go uspokajać nie rozumiejąc co się dzieje.
Sam, wściekły w swoim pokoju trzymał w dłoni zieloną butelkę i rozmyślał. W końcu zdecydował że jednak dokończy zadanie. Hrabiego i jego syna dorwie osobno, nie było rady. Ruszył do pracy, wszedł do kuchni gdzie było pełno szykujących się na kolację dań. Na blatach stały gary z zupami, bigosy, michy czekających na gotowanie pierogów. Czekające na pokrojenie świnie, dziki, jelenie i cała masa drobiu. Errdon pracując dyskretnie dodawał do każdej porcji zielonego płynu. Udał się również do piwnic gdzie dolał trucizny do wina. Przekonany że każdy, kto jest w domu ma już w swoim organizmie składniki trucizny ze złotej butelki bez obaw podawał teraz do wszystkiego zieloną. Wieczorem gdy goście zasiedli do stołu, gdy zaczęto podawać posiłki wymknął się do swojego pokoju udając złe samopoczucie.
Chwilę przed tym otworzył strażnikom drzwi do spichlerza i pozwolił do wzięcia kilku beczek wina.
- Jak świętować urodziny pana to świętować – zachęcał.
Po około dwóch godzinach przyszła do niego Irina, popatrzyła z lekkim strachem na niego, Errdon się uśmiechnął i wyciągnął do niej ręce. Elfka się wtuliła.
- Czy to ja Cię zdenerwowałam jedyny?
- Nie kochanie – powiedział łagodnie – to nie Twoja wina, wybacz że się na Ciebie złościłem. Elfka wtuliła się mocniej, zaczęli się całować.
- Powiedzieli mi że się źle czujesz – popatrzyła na niego z troską - Co Ci się dzieje?
- Boli mnie brzuch, nic mi nie będzie, zostań ze mną.
- Nie mogę, muszę wracać do pracy, poza tym zaraz mam kolację. Przynieść Ci coś?
- Nie – odpowiedział z trudem się opanowując – ale Ty też nie idź, później zjemy coś razem, zostań. Proszę Cię?
- Nie mogę Err? Wiesz że muszę pracować, już twoja nieobecność jest wielkim problemem bo brakuje rąk do pracy, ja muszę iść.
- Proszę Cię, nie idź.
- Dlaczego – spytała patrząc niepewnie.
- Nie powinnaś tam iść.
- Oj głuptasie, wrócę niedługo i przyjdę do Ciebie na noc – zachichotała wybiegając z pokoju.
Errdon westchnął patrząc z bólem na zamykające się drzwi.
Usiadł na łóżku i czekał. Wiedział że wszyscy goście dworu jak i służba mają w sobie zawartość butelek. Trucizna była przygotowana tak by zacząć działać po kilku godzinach. Gdy usłyszał że orkiestra zaczyna fałszować, gdy po dworze rozchodzą się krzyki przerażenia i zdziwienia, gdy w końcu po kilkudziesięciu minutach wszystko ucichło wyszedł z pokoju Zanim to zrobił zsunął obrączkę z dłoni, westchnął z rozkoszą czując jak odzyskuje moc. Szedł korytarzem przestępując co jakiś czas zwłoki zwinięte na ziemi. Wszedł do kuchni, rozejrzał się po służących, niektórzy jeszcze oddychali, miarowo otwierając i zamykając sine usta. Kilka osób wiło się w konwulsjach we własnych wymiocinach. Errdon przeszedł dalej, wszedł do koszar gdzie wszyscy strażnicy leżeli martwi pod stołami i koło łóżek. Skierował się do sali balowej, po drodze spotkał kilku martwych gości, strażników i służbę. Widać gdy trucizna zaczęła działać, ci co przeżyli najdłużej zaczęli w panice uciekać, a przynajmniej starali się. Wszedł do sali balowej gdzie w różnych makabrycznych pozach leżało około setka osób. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Spojrzał na stół przy którym leżało w różnych makabrycznych pozach około piętnaście dzieci i młodszych gości w towarzystwie opiekunek i mamek. Podszedł do głównego stołu. Spojrzał na córki Serine i Margarite. Ich sine usta i wybałuszone oczy świadczyły o tym że już dawno nie żyją.
Podszedł do siedzącej na zdobionym fotelu żony hrabiego – Anity, skrzywił się widząc drugi taki sam fotel pusty. Nachylił się lekko nad kobietą, ta leżała z twarzą na stole, a dłonie upiornie zaciskały się na obrusie. Dotknął delikatnie jej włosów i pogłaskał ją mrucząc z zadowolenia. Odskoczył zaskoczony gdy kobieta jęknęła głośno i odchyliła się do tyłu.
- Pomóż – wycharczała – wezwij medyka – mówiąc to zsunęła się z tronu i zaczęła na czworakach przesuwać się w stronę Errdona patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Ten się uśmiechnął podszedł, chwycił brutalnie pod pachami i podciągnął do góry.
- Hrabina Anita Gottwerd – powiedział wesoło chwytając ją w pasie. Jak się Pani podoba kolacja? Dobrze się Pani bawi? – kobieta zacharczała z bólu wspierając się dłońmi na jego piersi..
- Prawda że uroczo? Goście widać też zadowoleni – wskazał dłonią na zwłoki uśmiechając się jadowicie.
- A tańce? – mówiąc to zakręcił się wokół własnej osi włócząc za sobą kobietę. – Muzyka? Wyborna prawda?
- Cc.cccooo Ty rr.r.roobisz – wycharczała hrabina – ratuj….. błaa.a.aagam, ktoośśś nas p..ppoppopp.trół, u…mieerr..raaam.
- Umieracie – Errdon pchnął kobietę brutalnie na ziemie – miałaś już nie żyć Ty suko – warknął kucając nad nią - Gdzie Twój mąż i syn!?
- N.. nnnie wiem, wyje…jeechaaali gdzi… pomóż.
- Gdzie on jest Ty szmato? – wysyczał, chwytając ją mocno za policzki – mów, kiedy wrócą?!
- Nnnn niiiiieee ww..wwieeem – wyjęczała blednąć.
- Ty suko – wysyczał wciskając kobiecie kciuki w oczodoły – Ty pieprzona suko, Ty i Twój zawszony ród – szeptał jej do ucha wgniatając coraz mocniej oczy. Nie zważając uwagi na jej spazmatyczne jęki i chaotyczne machanie rękami.
- Zginiecie wszyscy – wycharczał jej do ucha wciąż się uśmiechając – zarżnę cały ten zawszony ród – szepnął, w tym samym momencie gałki oczne pękły z mlaśnięciem i zaczęły spływać mu po dłoniach i, twarzy kobiety.
- Wszyscy – wysyczał wciąż uśmiechając się. Widząc że kobieta wciąż się miota na ziemi wyjąć potępieńczo, powtórzył – wszyscy. W tej samej chwili uśmiech z jego twarzy zniknął, skupił się patrząc na kobietę, na swoje palce w jej twarzy, spływające po jego dłoniach białko z jej oczu nagle zastygło, zaczęło skwierczeć i ścinać się. Po chwili kobieta zaczęła wić się i szarpać jeszcze mocniej, ale gdy z jej oczodołów, nosa i uszu zaczął unosić się dym i języki płomieni, gdy skóra zaczęła skwierczeć a włosy wypadać, zwęglając się zastygła w bezruchu. Errdon wciąż trzymał jej głowę przerywając zaklęcie, pchnął w końcu na ziemie a wypalona czaszka pękła wypluwając na ziemię resztki zawartości. Errdon podniósł się i wytarł ręce w suknię hrabiny. Wyprostował się i ruszył w stronę wyjścia. Gdy doszedł do swojego pokoju westchnął ze smutkiem, bo przed jego drzwiami leżała Irina. Widział że wciąż oddycha, płytko ale oddycha. Nachylił się nad nią i obrócił na plecy, dziewczyna westchnęła i popatrzyła pytająco w jego oczy, otworzyła usta i spróbowała coś powiedzieć, lecz z ust wydobył się tylko cichy jęk.
- Cichutko moja droga – pogłaskał ją po policzku – nie będzie bolało.
Na twarz elfki wystąpiło zdziwienie, gdy Errdon szeptał zaklęcie usypiające. Uśmiechnął się lekko widząc jak Irina śpi, klęczał koło niej do momentu gdy przestała oddychać. Patrzył jeszcze przez chwile, poczym wstał, z obojętną miną spakował się i opuścił dom.
Errdon otworzył oczy i wciągnął z sykiem powietrze do płuc napinając wszystkie mięśnie, rozejrzał się po pokoju, obrócił głowę w bok i spojrzał na śpiącą tyłem do niego żonę. Gdy się uspokoił przytulił się do jej pleców i zasnął niespokojnym snem.
No i to właściwie wszystko, w wyniku pewnych wydarzeń straciłem ochotę na dalsze pisanie, no ale może z czasem będzie ostatnia część snu i dalszy ciąg (trochę mniej krwawy). Dziękuję każdemu kto wytrwał do tego momentu, pozdrawiam
Ostatnio zmieniony przez Errdon dnia Pią 13:19, 08 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Allehandra
uzytkownik
Dołączył: 26 Wrz 2007
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Lasu bez Powrotu
|
Wysłany: Czw 21:45, 20 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
- Oto historia Errdona i jego siostry Ellineaer.... - przeczytała i zamyśliła się
-Mmm... to nie jest zwykłe rodzeństwo...
Jednak później gdy czytała, jej twarz stawała sie coraz bardziej beznamiętna. Zamieściła krótką notę:
Och... wiele jest błędów, to po pierwsze.
Wiele pomysłów mnie nie zachwyciło, a akcja zbyt często pędzi co koń wyskoczy.
Lecz momentami podobało mi się.
Powodzenia Ci,
Allehandra
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gość
|
Wysłany: Pon 23:23, 22 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Już zmierzchało, gdy Errdon wszedł do karczmy "Pod wesołym wieprzem", w siedzibie bractwa Esillon. Lekko kiwnął głową kilku osobom, po czym ruszył w stronę stołu, gdzie wypatrzył Isilnee. Na długim łańcuchu, przypiętym do szyi, prowadził młodego chłopca. Chłopiec był mocno przestraszony i miał liczne siniaki na odsłoniętym, bo skrywanym jedynie przez jakąś szmatę, ciele. Errdon rozsiadł się przy stole obok mrocznej elfki i spojrzał na pergaminy które przeglądała. Ta spostrzegła go i uśmiechnęła się lekko.
- Witaj jedyna - mruknął.
- Witaj - odpowiedziała spoglądając na człowieka. - Co to jest?
Mroczny również spojrzał w tę stronę.
- To? Luthein zażyczyła sobie biskupa, no to zorganizowałem.
- Ale jak? - spytała podchodząca Bellannika, jak zawsze dostojna, jak
zawsze w czerwieni, jak zawsze sprawiająca wrażenie zirytowanej; powiodła wzrokiem po chłopcu, stojącym potulnie obok mrocznego.
- Porwałem.
Czarownica przyglądała się chłopcu w dalszym ciągu.
- On ma na sobie mnisi habit! Errdon, powiedz mi proszę, że nie zabiłeś
przy tym żadnego kardynała, ani arcybiskupa czy też inkwizytora jak
ostatnio! Powiedz że nie sprowadzisz nam na głowy inkwizycji, ani żadnej innej instytucji kościelnej?
- Nie, nie zabiłem żadnego arcybiskupa ani kardynała, przysięgam.
**********
- Dwadzieścia sześć osób nie żyje. – powiedział ubrany w mnisi habit mężczyzna, spoglądając na dymiące zabudowania klasztorne. – W tym biskup Gludio Arterio de Naverrora, który akurat wizytował klasztor i trzech towarzyszących mu prałatów, ksiądz przeor, sześciu mnichów i szesnastu nowicjuszy. Spalono sporo zabudowań, głównie gospodarczych, okradnięta zakrystia, skarbiec, wywieziony żywy inwentarz, zniknęło kilka obrazów – tu mam listę – jak i innych dzieł sztuki. Oraz jeden uprowadzony nowicjusz.
Słuchający go do tej pory w milczeniu siwiejący mężczyzna, spojrzał na swojego rozmówce.
- Jak się nazywał?
Mnich przekartkował raport.
- Giambartesto Castagna.
- To jakiś szlachcic? Obiło mi się o uszy to nazwisko.
Siwy mężczyzna wszedł w mury klasztoru, rozglądnął się. Brama klasztorna była wyrwana z zawiasów, prawdopodobnie za pomocą magii. Na placu przed głównymi zabudowaniami było trochę zniszczonego sprzętu, kilka zabitych zwierząt, trochę krwi i zwłoki dwóch mnichów, którzy zostali zaskoczeni przez atakujących.
- Tak… szlachta zaściankowa, nie mieli pieniędzy na edukowanie syna, to go posłali na klasztoru.
- Czyli to nie było porwanie dla okupu, ciekawe.
Siwy kiwnął lekko głową, skierował się w stronę budynku nowicjatu, ruszył po schodach, wszedł do jednej z sypialni, pośród poniszczonych łóżek i szaf, oraz unoszącego się na wietrze pierza z pościeli, leżało siedmiu zarżniętych chłopców.
- Pozostałych dziewięciu jest w celi obok – szepnął przejęty mnich.
- Jakieś konkluzje?
- Uważamy że to był napad rabunkowy.
- To po co to porwanie?
**********
Pół dnia drogi piechotą od klasztoru była wieś, jedna z wielu wsi wokół Gludio. We wsi byłą karczma, typowa wiejska duża chata, ze strzechą, kominem, tanim piwem i zupą ze skwarkami.
- Ooooooooooooj panie! Cożem ja to widzioł! Dnia unego wiozłem do klasztoru kury, co by ojczulkowie głodni nie chodzili, dziesięcinę – taka nasza dola – trza było zawieść. Ze piętnastu ich było, pewnikiem wiencej niźli dziesięciu. Wpadli nagle przez bramę! BUM! Jakiśik mag z nimi był, czy cuś, piekielnik chędożony. Bo coś tam pomamrotał, pomamrotał, pierdoln… znaczy chciałem rzec – łupnęło! I brama siup! Wypadła, w drzazgi poleciała! Wpadli do środka i zaczęli ciachać i zarzynać ojczulków przekochanych – świeć Pani nad ich duszami. Ten mag stał z boku, nie wtrącał się wogólę, gdy się jatka zaczęła schowałem się w gnojówce, strasznie się bałem, aż sobie portki ze strachu sfajdałem. Panie ja tam tylko kury przywiozłem, a to rzeźnicy byli, prawdziwi, ten tego wojowie, co ja biedny chłop w łapciach im mogłem. Nie zauważyli, nie ubili. Przeżyłem.
Słuchający go do tej pory w milczeniu, siwiejący mężczyzna, oderwał wzrok od kufla i spojrzał na swojego rozmówce.
- Opisz mi tego maga.
- Kiedy ja nie widział go z bliska, kaptur miał na głowie, daleko, w cieniu stał.
- Zbójców, opisać możesz?
- Heeeheeeeeej! Mogęęę Jaśnie panie, pewnie że mogę, bo wyobraź sobie miłościwy, że ja jednego z nich znam! Tak, taaak znam….
**********
Giran ma sporo uroków, jest w nim kultura, handel, moda, rozrywka. W Giran pieniądze leżą na ulicy, wielkie, bogate miasto, ze wspaniałymi ulicami, sklepami, manufakturami, karczmami i kamienicami. Jednakże tak to już jest na świecie że są pewne reguły, których zmienić się nie da. Jak po nocy musi nadejść dzień, tak w bogatym mieście muszą być biedne dzielnice. Tania siła robocza potrzebna jest i basta. W jednej z takich ulic – gdzie pożądany, Girański obywatel nie zapuścił by się za żadne pieniądze, chyba że właśnie tych pieniędzy oraz życia chce się pozbyć – stała karczma. Obdarta, śmierdząca, spleśniałym jedzeniem moczem, potem gości i tanim alkoholem speluna. W karczmie było głośno, ludzie, krasnoludy, mroczne elfy, orki… wszystko tam było, nawet jasne elfy, którym nie podłodze było ze stereotypami. Ponad ten ogólny i wesoły gwar wznosił się jeden głos… a raczej śmiech.
- HAHAHAHAHAAAAAAAA. To był mój najlepszy dzień w życiu - Barczysty, mocno zarośnięty człowiek, trzasnął pięścią w stół, wstał z za niego, by być lepiej widocznym. Jedną nogę postawił na krześle i wznowił opowieść.
- Wynajął nas jakiś mroczny, powiedział że chce byśmy napadli na klasztor Einhasad. Niedaleko Gludio stoi ta ich buda – dodał szybko.
- No! My mu na to z chłopakami: Chyba Cię kó%#a poje^#ło! Klasztor chcesz napadać? Mury forsować? Zanim wejdziemy do środka, to już będzie nam na karkach siedziała straż z Gludio. On na to że nic nie będzie siedziało, murów forsować nie trza że on bramę sam rozwali i szybciutko się uwiniemy. Pytamy co chce w zamian, jaki podział łupów. A on że nic nie chce. My na to, to po cholerę chce byśmy napadali i gdzie jest haczyk. On że haczyka nie ma, ma tam pewną sprawę i się czy się zgadzamy albo i nie. Poleźliśmy, słuchajcie za nim i rzeczywiście, rozwalilim klasztor, zabiliśmy kilku hehe klechów, nabraliśmy złota, obrazów, koni… Oj bogaty był ten klasztorek, bogaty, a on słuchajcie jeno jakiegoś chłopca wytargał i uprowadził. Zboczone są te mroczne, mówię wam. – dokończył z niesmakiem mężczyzna.
Kilka stolików dalej, siedział starszy, siwiejący mężczyzna, upił rozcieńczonego piwa z kufla, poczym go odstawił i wyszedł na zewnątrz.
Dwie godziny później, mocno pijany brodacz wyszedł z karczmy, przepił część swojego łupu z napadu, teraz zamierzał udać się do zamtuza. Uśmiechnął się do siebie zadowolony ze swojego planu. Po czym upadł nieprzytomny na ziemie, gdy coś mocno uderzyło go w potylice.
Obudził się w jakiejś stodole. Do sufitu przywiązana była lina, na której był zawieszony. Stał na mocno wyprostowanych nogach i ledwo sięgał stopami ziemi. Rozejrzał się błędnym wzrokiem. W stodole było kilka osób, nagle poraziło go mocne światło, cofnął twarz przed płomieniem pochodni.
- Obudził się – powiedział ktoś.
- Cofnij się – odpowiedział drugi głos.
Gdy światło przestało go oślepiać, spostrzegł że przed sobą ma czterech mężczyzn, jeden z nich był starszy i siwiejący. Ten właśnie zwrócił się do niego.
- Jesteś już przytomny, rozumiesz mnie?
- T…taaa, czego odemnie chcecie? – brodaty szarpnął się lekko na linie, ale ta trzymała mocno.
- Kto Cię wynajął do napadu na klasztor Einhasad? Opisz tego maga.
- Nie wiem o czym mówisz – warknął wściekle.
- Uciąć mu jądra.
Na początku myślał że siwy blefuje, ale gdy jeden z oprawców ściągnął mu spodnie, drugi wyciągnął nóż i przyłożył do jego moszny zawył głośno.
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! Nieeee rób tegooooooooooo!
- Jak miał na imię, mów.
- Panie! – załkał – darujecie życiem?
- Daruje. – powiedział spokojnie i uprzejmie, jakoś tak wzbudził zaufanie.
- Nie znam go z imienia! Pierwszy raz go wtedy widziałem! Mroczny elf, wysoki, szczupły, z blizną na lewym policzku i …
Siwy podszedł bliżej. Brodaty chciał się cofnąć ale uwiązana lina mu na to nie pozwoliła, zakołysał się lekko na wyciągniętych w górę rękach, jego męskość śmiesznie zadyndała.
- I?
- Nie uwierzycie.
- Sprawdź mnie.
- Jego oko… lewe oko… wyglądało jak by było…
- …kocie – dokończył siwy.
- Jak byście go sami widzieli – powiedział szybko brodaty.
Siwy obrócił się do niego tyłem i stał chwile w zamyśleniu, poczym spojrzał na uwieszonego więźnia.
- Zdjąć go i związać.
- Dlaczego!? – ryknął brodaty, gdy go wiązano – obiecałeś darować mi życie, wypuścić!
- Nie, obiecałem że Cię puszczę, tylko że daruje życie. Ale kościół napadu na klasztor Ci nie daruje. W imieniu Świętego Oficjum, jesteś aresztowany. Brodaty zbladł, już był martwy.
Biskup Giran - Dustin Aponte Martinarez siedział w swoim fotelu i spoglądał na swojego rozmówce, starszego, siwiejącego mężczyznę. Obok siedział drugi człowiek, ubrany po cywilnemu, również przysłuchiwał się rozmowie.
- Na co, jednemu z najbardziej poszukiwanych przez kościół heretyków, jest chłopiec z wiejskiego klasztoru?
- Nie wiem wasza dostojność.
- Streść mi jego historie – Martinarez usiadł wygodniej w fotelu, potarł skroń dłonią. Bolała go głowa, cały dzień obrad z trzema innymi biskupami, wkrótce najwyższy kapłan Maksymilian zwoła kolejne kolegium. Starzec coraz gorzej sobie radzi z władzą, coraz bardziej polegał na podwładnych – a ja wciąż nie mam wystarczająco dużo władzy by się go pozbyć – pomyślał
- Hmmmm, właściwie nic nie wiadomo o jego pochodzeniu, nazywa się Errdon von Alerrderorn, uważa się za arystokratę, chociaż nie widnieje w żadnych zapisach. Pochodzą plotki że to jasny, tyle że Shilen go przerobiła na mrocznego.
Martinarez odsunął dłoń od skroni i spojrzał na rozmówce karcąco.
- Przestań pieprzyć dobra?
- Emmmm, no … dobra… nie wiadomo skąd znalazł się w świątyni Shilen, zajmowały się nim kapłanki. Żył sobie spokojnie, ożenił się z niejaką Shevrą Al'Doth, przyjmując jej nazwisko. Mroczna. Po roku urodziła mu się córka, której nadano imię Gaya. Małżeństwo rozpadło się po dwóch latach. Errdon znika. Zabiera ze sobą wiejskiego chłopaka o imieniu Noszne, potem adoptował go. Szkoli go w magii. Wracając do tematu. Po rozpadzie małżeństwa Errdon wraca do swojego nazwiska, zaszył się gdzieś i skupił na magii, próbował przywołać demona, który miał mu dać wielką moc. Nie udaje mu się to i demon wciąga go do otchłani.
Siwy spojrzał w tym momencie na biskupa.
- To jest akurat fakt potwierdzony.
- Jak?
- Jego syn go wyciągnął po sześciu latach z otchłani. Był w służbie dla inkwizycji.
- O?
- Mhm, gdy von Alerrderorn wraca, okazało się że jego bogini zleciła mu zadanie, szykował bramę, przez którą miała przejść armia inwazyjna Shilen, prawie mu się to udało. Zbierał moc poprzez wyrywanie dusz ofiarom, energia zbierała się w nim i gdy by uzbierał odpowiednią ilość mocy, otworzył by teleport. Ostatnią ofiarą była jasna elfka, o imieniu Kanadai. Porwał ją z przed nosa Canus Convictus – tak zwanego szarego bractwa. Ci zaczęli go szukać. W ogóle to poważna sprawa była, sami bogowie interweniowali. Wiedzieliśmy o wszystkim od brata Noszne, który stwierdził że Errdon sprowadzi na świat zagładę i zdecydował się nam pomóc, przez nas właśnie został skierowany do Canus Convictus. Cudem, na prawdę cudem został pokonany. Przez niejaką Rayę Nirsavidari. Po przegranej trafia do więzienia inkwizycji. Przesłuchiwany przez biskupa Francero Jiménez’a de Cisnerreos, głównego inkwizytora na archidiecezję Girańską. Po pięciu miesiącach ucieka…
- Jakim sposobem?
- Nie wiemy tego do dziś… uciekł i zabił de Cisnerreosa i trzynastu innych biskupów inkwizytorów, którzy się nim zajmowali. Znalazł schronienie w bractwie Esillon. Wcześniej zabił tą Kanadai i jej dziecko.
- Ona miała dziecko?
- Tak, została zgwałcona.
- Przez niego?
- Nie, urodziła pół człowieka, pół jasnego elfa.
- Zaraz… zaraz – wtrącił siedzący obok biskupa człowiek, jak mówisz on się nazywa?
- Errdon von Alerrderorn – odpowiedział siwy.
- Hmmmmm… ta plotka o byciu jasnym może być prawdziwa.
- Skąd ten wniosek? – spytał Martinarez.
- Teraz skojarzyłem kilka faktów, czytałem już o tym mrocznym raporty jak zaczął się interesować hrabią Gottwertem. Ale może po kolei. W społeczności elfów jest niejaki Cobandell Alerderorn.
- No jest, zaufany Hierarchy Asteriosa.
- A no właśnie i ten Cobandell miał córkę Ellineaer i syna Errdona właśnie.
- To żaden dowód, tylko zbieżność, zresztą nazwiska nie brzmią nawet identycznie. – mruknął znudzony biskup.
- Tak.. tak, ale niech wasza dostojność słucha dalej. Ellineaer i Errdon Alerderornowie byli nietypowymi dzieciakami. Ojciec wysoko postawiony w hierarchii elfów, matka jedna z kapłanek Drzewa Matki. Dzieciaki rosły w dostatku i pod kloszem. Troszkę im się chyba nudziło, bo wyobraźcie sobie że jak skończyli szesnaście lat, to służka przyłapała ich na baraszkowaniu w łóżku. Cobandell wściekł się. Prestiż rodziny był najważniejszy, wygnał dzieciaki z domu. Te bardzo szybko znalazły sposób na utrzymanie się.
- Skąd to wiesz? – spytał siwy.
- Negocjowaliśmy z elfami umowę o osadnictwie. Elfy, które osiadły na ziemiach królestw płacą podatki jak każdy obywatel, ale nie płaciły dziesięciny, ponieważ nie wyznają naszej religii i nie podlegają kościołowi. Więc zaczęto kombinować jak tu zrobić żeby płacili.
Oboje rozmówców pokiwało głowami potwierdzając że znają temat.
- Zlecono mi poszukanie jakiegoś brudu wśród członków komisji negocjacyjnej ze strony elfów. Potrzebowaliśmy kogoś, kto przepchnie nasz projekt. No i znaleźliśmy, Cobandella Alerderorna, któremu właśnie kończyła się kadencja jako radnego i ubiegał się o jej przedłużenie. Gdyby wyszedł taki skandal, to by jego kariera polityczna wśród elfów byłaby skończona, porozmawialiśmy i nawiązaliśmy współpracę. Ale wracając do tematu, nasze rodzeństwo kilka dni szwendało się po lesie i tam spotkali kupca. Bardzo szybko połapali się że dobrze zarabia się na rabowaniu. Potem zrobiło się o nich głośno. Rodzeństwo Alerderorn – płatni zabójcy. Bardzo dobrzy płatni zabójcy, kościół również korzystał z ich usług. Potem zrobili się nie wygodni bo kontakty z nami zaczęły robić się oczywiste. Więc trzeba było się ich pozbyć. Zleciliśmy im ubicie syna hrabiego Gottwerta. Poczym posłaliśmy mu dowody że to oni zrobili, pomogliśmy mu ich namierzyć. Gottwert pastwił się nad nimi jakiś czas, dziewczyna została wielokrotnie zgwałcona, chłopak prawie zakatowany, ale spaprał sprawę. Kazał ich rozdzielić i ubić w rożnych miejscach, ale jego żołdacy wykazali się typowym dla żołdaków zachowaniem – olali sprawę. Elfkę zgwałcili i porzucili w rzece, pewni że umrze i tak, Errdona zakopali żywcem w grobie. Gdy potem ktoś pojechał sprawdzić grób okazało się że jest rozkopany. Nie wiadomo co się działo ze Errdonem przez kolejne kilkanaście lat. Elfka natomiast wstąpiła do gildii o nazwie Wilcza Rodzina. Tam odkryła w sobie moc i zajęła się magią.
- Zawsze wiedziałem że dobre rżnięcie poszerza horyzonty – zarechotał siwy, biskup tylko parsknął.
- Spotkali się po wielu latach, Errdon stoczył się, został mieszkańcem rynsztoku, rozpił się. Krótko mówiąc… Siostra go znalazła po kilku latach, wyciągnęła z dna, on zaczął znowu zabijać za pieniądze. W końcu nacięli się na jakąś czarodziejkę i zginęli w walce z nią, ona również padła.
- No dobra, opowiedziałeś mi ładną historię o elfie, który był złym elfem… ale to wciąż nie znaczy że to jest nasz mroczny Errdon.
- Tak.. ale teraz zbieżności: praktycznie w tym samym momencie co ginie rodzeństwo Alerderorn. W świątyni Shilen na terytoriach elfów pojawia się mroczny elf o tym samym imieniu. Kapłani zamiast wywalić go za drzwi biorą go pod swoją opiekę. Tam zaczyna się uczyć magii. Po kilku latach wychodzi w świat i pierwsze co robi to wstępuje do gildii, w której była Ellineaer. Tam poznał swoją żonę, zakłada rodzinkę i tak dalej. W trakcie trwania małżeństwa Errdon udaje się do Giran, nawiązuje kontakt ze swoim znajomym. Jednym z przywódców gangów w Giran, człowiek który umiał załatwić wszystko i zdobyć wszystko. Co ciekawe znajomek Errdona był również znajomym Errdona – jasnego. Teraz kolejna ciekawostka. Mroczny prosi swojego znajomego o zdobycie informacji na temat Gottwerta.
Mężczyzna przerwał opowieść i spojrzał wymownie na rozmówców, poczym podjął:
- Wiemy o tym, bo hrabia wtedy wżeniał swojego syna w Adeńską rodzinę monarszą i był pilnowany jak oko w głowie, jakiekolwiek szperanie w jego sprawie było momentalnie wyłapywane. Wtedy właśnie zauważyliśmy Errdona i zaczęliśmy go obserwować. Jednakże ów elf wycofuje prośbę i po trzech dniach wraca do domu. Usłyszeliśmy dopiero o nim kilka lat po jego rozwodzie. Jak jego adoptowany syn przyszedł do nas, powiedział nam ze wyciągnął go z otchłani i że Errdon chce umożliwić swojej Shilen zdobycie świata.
- Sporo zbieżności, ale czemu Shilen miała by wybrać na swojego ulubieńca jasnego?
- Jeśli to jest ten jasny Errdon to się nie dziwie. Już jako dzieciaki on i jego siostra byli zdrowo popieprzeni. Uwielbiali zabijać, kochali przemoc. Czy wiecie że oni mieli zwyczaj kochać się przy swojej ofierze i rozmazywać na swoich ciałach jej krew? Posrani byli. Shilen mogła go wybrać. Sami popatrzcie co się dzieje. Zasymilowaliśmy mrocznych. To co teraz jest, porównując z tą rasą z przed pięciuset lat to same patałachy. Żyją w naszych miastach, w naszym stylu, są grzeczne, miłe i kochają przyczółki. Gdzieś tam może została garstka tych prawdziwych mrocznych. Zasymilowaliśmy ich! A tu pojawia się nagle wariat. Który jak kogoś nie zabije to ma zmarnowany dzień, rżnie własną siostrę i lubi taplać się we krwi. Shilen musiała go pokochać, a kolor skóry? To się da naprawić.
- Jeśli to on – podekscytował się biskup – jeśli on jest rzeczywiście wybranym Shilen, to mogę mieć bardzo, bardzo dużo szczęścia. Może się okazać że to jest osoba, której szukam.
Rozmówcy biskupa pokiwali głowami.
- Mów dalej, jaki on jest?
- Nigdy nie udało nam się go podejść, zaszantażować, zmusić do współpracy ani złapać i zabić. Bogaty, awanturnik, seryjny morderca, dzieciobójca, fanatyk religijny, sadysta, kobieciarz…
- Hmmm?
- Kobieciarz, od rozpadu małżeństwa wiąże się w przelotne, krótkie związki. Jego syn twierdził że zdradzał każdą swoją kobietę, często kończył związek ponieważ zaczął następny, czasami miał kilka kobiet naraz.
- Trzeba było zagrozić mu że zabijecie jego kochankę.
- Zrobiliśmy tak.
- I co?
- Wyśmiał nas i sam ją zabił.
- To po cholerę, w takim razie, Ty mi mówisz o jego miłostkach – poirytowany Martinarez potarł znowu skroń, która zapulsowała bólem – to jest w takim razie nie istotne. Konkrety!
- Istotne.
- Niby czemu.
- Ponieważ… on znowu z kimś jest.
- No i co z tego, kolejna do kolekcji?
- Ponoć nie, ponoć strasznie długo za nią łaził.
Biskup opuścił dłoń, spojrzał na rozmówcę.
- Jak ona się nazywa?
Siwy lekko się uśmiechnął - Isilnee SounduKilianen.
**********
Errdon szedł powoli zamyślony. Nie rozglądał się, nie nasłuchiwał, nie pilnował się, może dlatego prawie wlazł na człowieka. Spojrzał na niego i zdziwił się, człowiek mierzył w niego z kuszy, rozglądnął się, zaklął, gdyż kolejnych dziewięciu otoczyło go również wymierzyło w niego broń.
- Nie możliwe że to było tak łatwe – powiedział siedzący na koniu, za kusznikami jakiś mężczyzna. – Mój sługa twierdzi że nie można Cię dopaść, że zawsze uciekniesz z pułapki, że sama Shilen Cię ostrzega. A tutaj prawie sam się nadziałeś na bełt.
Mag rozglądnął się uważniej, lekko uśmiechnął.
- Nie ostrzegła mnie tym razem, bo masz ze sobą dziesięciu wieśniaków. Którzy ledwo wiedzą jak trzymać broń, jaką im wręczyłeś – Errdon spojrzał na swojego rozmówcę – jeśli to wszystko co masz przeciwko mnie, to już jesteś martwy.
- Nie, to nie wszystko, sugerował bym wstrzemięźliwość, bo to nie jest wszystko – człowiek uśmiechnął się. Uśmiech miał paskudny.
- Mhmmm, kim jesteś? - ciekawość Errdon przemogła, lubił wiedzieć, kogo zabija.
- Biskupem Giran, nazywam się Dustin Aponte Martinarez.
- Inkwizytor?
- Też.
- To chodzi o de Cisnerreosa i jego znajomków?
- Nie…
- Pospiesz się, bo aż mnie ręka świerzbi, ubicie Biskupa to nie lada gratka.
Martinarez wyciągnął kryształ, postawił go na ziemi, ten zalśnił i ukazał się nad nim owal. W owalu Errdon ujrzał kaniony muru Argos. Obraz przesunął się i elf zobaczył kobietę z dwoma mieczami. Spiął się lekko, była to Isilnee.
- W tym momencie, jest obserwowana przez dziesięciu moich ludzi. Nie takich wieśniaków – jak raczyłeś określić moją eskortę – tylko dziesięciu, płatnych zabójców. Jeśli mnie tkniesz, to oni wezmą się za nią. Mają polecenie ją zabić, ale zanim to zrobią będą ją gwałcić i bić aż straci zmysły.
Errdon z coraz bardziej ponurą miną przyglądał się projekcji. Mroczna tańczyła z mieczami, patrzył jak zmysłowo unika kłapnięć zębów potworów. Jak zadaje im z wprawą cięcia. Przyglądał się jak właśnie zarzynała coś, co wyglądało jak wilk. Zatańczyła wokół niego w piruecie i chlasnęła samą końcówką miecza po tętnicy. Zwierze zaryło pyskiem w szarym piachu. Wyglądała pięknie, gdyby okoliczności sprzyjały mógł by patrzyć w ten obraz godzinami, ale nie sprzyjały. Mag spojrzał ponuro na biskupa .
- Czego chcesz?
- Głosu Einhasad. Wiesz co to jest, prawda?
- Wiem.
- Przynieś mi to.
- Nie mogę, po pierwsze nie wiem gdzie to jest, po drugie według legend ma nieśmiertelnych strażników, jestem może i magiem i to ponoć niezłym, ale bez przesady.
- Jesteś nad wyraz skromny – biskup podszedł do Errdona i stanął z nim twarzą w twarz. Errdon był wściekły, zmrużył prawe oko, kocia źrenica w lewym zwęziła się.
- Napiętnowany przez demona – Martinarez chwycił zabliźniony policzek elfa, ten się szarpnął do tylu wyrywając – ulubieniec bogini. Takie okazje nie zdążają się często, takie okazje nie zdarzają się właściwie praktycznie nigdy. Wiem! Dobrze wiem ze jesteś w stanie to zrobić. Legenda mówi, ze Głos Einhasad, to wielki artefakt, pozwalający manipulować innymi, pozwala wlać ofierze myśli do głowy, myśli właściciela artefaktu. Ten staje się posłuszny. Gdy wybuchła wielka wojna artefakt zaginał. Po latach poszukiwań dowiedziałem się gdzie jest. Ten artefakt daje władzę i ja chcę go mieć.
- Wiem że daje władze, nie zmienia to faktu że nie pokonam strażników Głosu.
- Pokonasz, gdyż strażnicy pilnujący go to słudzy Shilen. Oni wykonają wolę ulubieńca swojej bogini. Przynieś mi mózg jednego ze strażników, a wtedy, dzięki swojej mocy będziesz mógł kontrolować pozostałych.
- Sam sobie zdobądź ten mózg, zabicie jednego strażnika i zabranie mu mózgu nie powinno być aż tak trudne jak pokonanie ich wszystkich i zdobycie artefaktu.
- Nie! Sam nie zdołam go zdobyć, nie pokonam strażników, nikt zresztą tam się nie zgodzi iść, za żadne pieniądze… To musisz być Ty, a jak nie… - biskup spojrzał wymownie na Isilnee.
Errdon milczał przez chwile, spojrzał na projekcję wąchając się.
- Taaaaaak – podjął uradowany biskup. - W końcu na Ciebie trafiło. Tyle lat próbowaliśmy Cię podejść, tyle lat znaleźć na Ciebie metodę, w końcu się znalazła sama. Znam teraz twoją słabość i zamierzam ją wykorzystać. Zrobisz co karze prawda? Nie wyśmiejesz nas i nie każesz nam jej zabić, jak to było z ostatnią.
- Nie… nie każe…
- Może sam ją zabijesz?
- Jeśli… - jego głos się zachwiał – jeśli wykonam twoje polecenie, zostawisz nas w spokoju?
- Owszem, gdy będę miał to co chcę, nie będziesz mi już potrzebny.
Mroczny zmrużył lekko powieki.
- Gdzie jest ten artefakt?
Biskup wyjął mapę.
- Na północny zachód od Ruin Agonii.
- Przeklęta okolica – mruknął mag spoglądając na mapę.
- Mhm, będziesz się czuł jak w domu. Wiedz. że jeżeli nie wykonasz mojego polecenia, to ona umrze. Każdego dnia, gdy będziesz się z nią żegnał, będziesz się zastanawiał czy nie jest to wasze ostatnie pożegnanie.
Errdon przewrócił oczami, nie cierpiał pompatycznej gatki.
******
Jechał jak szalony konno, nie tam gdzie mu kazał Martinarez, tylko prościutko do Giran. Po trzech godzinach zajeżdżania konia wpadł do miasta. Pognał w stronę rynku. Tam zostawił wierzchowca w stajni i już pieszo, z narzuconym na twarz kapturem skierował się w stronę świątyni w Giran, wszedł do jednego z przyległych budynków. Miał tu znajomka Estnera, który winny mu był przysługę, teraz nadszedł czas by spłacić długi. Estner był kapłanem, pracował dla Maksymiliana, orientował się w polityce kościoła i właśnie to było Errdonowi potrzebne.
Estner wszedł do swojej pracowni, nic nie widział przed sobą, gdyż niósł kilkanaście książek, poukładanych jedna na drugiej. Pomieszczenie było zawalone pergaminami i stosami ksiąg.
- Cześć Est – mruknął rozwalony na fotelu Errdon.
Kapłan podskoczył przestraszony, naręcze ksiąg rozsypało się po podłodze.
- Najwyższa Einhasad i wszyscy święci – wysapał – Errdon? Aleś mnie przestraszył… co Ty tu robisz?! Wiesz że za samo przebywanie z Tobą w jednym pomieszczeniu mogą mnie uwięzić?
- Wiem, przyszedłem wyrównać rachunki.
Estner zamknął drzwi, zaczął pospiesznie zbierać księgi z ziemi, nie bardzo wiedział gdzie je położyć, postawił na jednym ze stosów ksiąg, konstrukcja okazała się za wysoka i księgi ponownie gruchnęły o ziemie.
- Niech to demony – burknął kapłan, Errdon przymknął powieki zirytowany.
- Siadaj Est, pogadajmy.
Kapłan zrezygnował z planu sprzątania i usiadł trochę skonsternowany, gdyż mroczny rozsiadł się w jego fotelu, on zaś siedział naprzeciwko własnego biurka, na krześle dla gości.
- Słucham.
- Wyobraź sobie, że spotkałem się dzisiaj biskupa Martinareza…
- Tego biskupa?
- Tak, tego, nie przerywaj mi.
- Przepraszam – burknął.
Errdon rozglądnął się po zawalonym księgami biurku, na rogu stała karafka z winem, nalał sobie i rozmówcy do kielichów. Upił, poczym wznowił rozmowę.
- Biskup zmusił mnie bym mu dostarczył Głos Einhasad – oczy Estnera rozszerzyły się. Mag, nie zwracając na to uwagi kontynuował – twierdzi że wie gdzie znajduje się ten artefakt, chce go zdobyć, po co biskupowi coś takiego, masz pomysł?
- Chyba…. – kapłan zamyślił się na chwilę – chyba wiem… Widzisz, w Giran najwyższym kapłanem jest Maximillian.
- Wiem…
- No… i on już trochę stary jest, ale w sumie dobrze rządzi, to bardzo mądry i odpowiedzialny człowiek, jednakże od pewnego czasu szybko się męczy, Martinarez podniósł krzyk że trzeba by posłać Maximilliana na spoczynek. Że już nie jest w stanie dobrze rządzić kościołem, że już jest stary, podatny na manipulacje, że słabo krzewi wiarę. Martinem wziął się za sprawę. Kolegium Kardynałów wybierające najwyższego kapłana to dziewięć osób. W ostatnim czasie zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy, znaczy no… wypadki. Kilkoro z Kolegium zmarło, zginęło lub zniknęło bez śladu, na ich miejsce Martinarez przeforsował swoich ludzi, kilku zaczęło się bać i z nim współpracować. Jest podejrzenie że śmierć kardynałów właśnie on odpowiada. Ja i najwyższy kapłan jesteśmy tego pewni, ale nie udało mu się tego udowodnić. Kilku z kolegium Martinarez kupił. Kontroluje już prawie dwie – trzecie kardynałów, czyli prawie tyle, ile jest potrzebne do ewentualnego wybrania nowego najwyższego kapłana. Wokół Maximiliana zostali tylko najwierniejsi i Ci co nie chcą widzieć Martineza jako nowego przywódcę religijnego Giran. Artefakt, którego on szuka jest potężny, dał by mu możliwość całkowitego przejęcia kontroli nad kolegium. Prawdopodobnie o to mu chodzi.
- No dobra, ale żeby wybrać nowego lidera kościoła, stary musi umrzeć, albo odejść z własnej woli, nie można zwalniać najwyższych kapłanów.
- Owszem, nie można. Ale kapłan może się rozchorować, utopić w wannie, wiesz… różnie bywa.
Mroczny milczał, zastanawiał się chwilę. Poczym spojrzał na rozmówcę.
- No?
- Zaaranżuj mi spotkanie z Maximilianem.
- Zwariowałeś – zaśmiał się Estner – Nie rozumiesz? Inkwizycja Cię szuka, jesteś przeciwnikiem wiary, heretykiem. Zakładaj kaptur i znikaj stąd.
- Zaaranżuj mi spotkanie, a będziemy kwita.
Estner zamilkł, gorączkowo myślał przygryzając dolną wargę.
- Założysz mnisi habit?
Errdon uniósł brew.
- No z tym okiem to Cię tutaj rozpozna każdy.
************
Dopiero nazajutrz Estner zorganizował spotkanie. Errdon szedł po korytarzach świątyni w habicie kapłana Einhasad.
- Gdyby mnie teraz zobaczyli w Esillonie – pomyślał. Naciągnął mocniej kaptur na głowę. Estner sprawnie przeprowadził go przez korytarze, po chwili spinali się już po schodach. Stanęli przed komnatą najwyższego kapłana.
- Błagam… nie zrób nic głupiego – wymamrotał Est.
- Otwieraj…
Kapłan zapukał do drzwi, usłyszeli - proszę - i weszli do komnaty.
- To jest ten twój przyjaciel, który prosi o posłuchanie Estnerze? Siadaj bracie, powiedz z jaką sprawą przychodzisz.
Errdon usiadł na wskazanym krześle, podenerwowany Estner stanął obok. Mroczny zsunął kaptur z twarzy i spojrzał na najwyższego kapłana. Uśmiech z twarzy starca zniknął, zaczął wpatrywał się w milczeniu w maga.
- Wnioskuje… że nie przyszedłeś mnie zabić.
- Nie.
- Powinienem krzyknąć, zawołać straż.
Errdon uśmiechnął się lekko.
- Wtedy Cię zabije. Pyzatym nie chcesz ich wołać, jesteś ciekawy co chce od Ciebie.
- Nie wiem czy jestem ciekawy co chce heretyk i morderca sług kościoła. Sama rozmowa z Tobą to grzech i to poważny.
Maximilian spojrzał karcąco na Estnera, ten spuścił głowę.
- Chce Ci pomóc w związku z problemem, który nazywa się Martinarez.
- Nie mam żadnego problemu z biskupem Martinarezem.
- Masz, chce Ci zabrać władze.
- Mylisz się chłopcze. Zarówno on jak i ja jesteśmy sługami matki kościoła. Tylko to się liczy, nam skromnym duchownym nie w głowie jest władza.
Errdon parsknął śmiechem, kapłan kontynuował swoją przemowę nie zwracając uwagi, wyraźnie był natchniony.
- Pyzatym moje dni są już i tak policzone, wkrótce odejdę na spoczynek i…
- Ale fajnie by było odejść na spoczynek umierając, zgrzybiały ze starości we własnym łożu a nie pchniętym nożem na schodach.
Kapłan popatrzył skonsternowany na Errdona.
- Jest… pewien problem z biskupem Martinarezem. To bardzo ambitna osobistość i …
- I chce zając twoje miejsce, przestańmy owijać w bawełnę. Mi się na prawdę spieszy. Mam dla Ciebie propozycję. Mogę zabić Martinareza.
- Jeśli to zrobisz, to po pierwsze ściągniesz na siebie jeszcze większy gniew kościoła niż dotychczas. Poza tym to by było oczywiste, że zginął z mojego polecania, gdyż starałem się ratować władze. – dodał cicho kapłan.
- Mogę zrobić to tak, że będzie wyglądało na wypadek.
Maximilian przyglądał się w milczeniu Errdonowi, ten uśmiechnął się, uznając to za aprobatę do dalszej przemowy.
- Biskup Martinarez szuka Głosu Einhasad. Lepiej… on wie gdzie ten artefakt się znajduje, przynajmniej tak twierdzi. Kazał mi sobie go dostarczyć, jeśli to zrobi, przejmie władze, ale jeśli zginie podczas poszukiwań, nie będzie się dało jego śmierci połączyć z Tobą.
- Jak Cię zmusił do współpracy?
- A nie ciekawi Cię bardziej gdzie ten artefakt jest? – elf się zdziwił lekko.
- Wiem gdzie jest artefakt, ale nie wiem jak się do niego dostać, teraz już zaczynam rozumieć: napiętnowany, wybranek Shilen.
Errdon westchnął.
- Teraz Ty będziesz mnie szantażował bym Ci go przyniósł?
- Nie, osobiście uważam że dobrze mu tam gdzie jest, Głos Einhasad powinien być poza zasięgiem świata, lub zniszczony.
Mężczyźni zamilkli, wpatrywali się w siebie długo, Estned zerkał strachliwie to na jednego, to na drugiego. W pewnym momencie kapłan wstał z fotela.
- Przejdźmy się – powiedział – i zdejmuj ten habit, to profanacja by Taki heretyk jak Ty go zakładał.
Wyszli do parku otaczającego świątynie. Tylko we dwójkę, Najwyższy kapłan i heretyk, z którym szedł pod rękę. Starzec potrzebował oparcia, silny elf nadawał się idealnie.
- Tak… biskup Dustin Aponte Martinarez… jest problemem. Poważnym, po wojnie jaką toczyły nasze rasy udało nam się nawiązać jako – taką współpracę. Żyjemy wspólnie na tym świecie i całkiem dobrze nam idzie koegzystencja. Jednakże nie każdemu się to podoba, tacy jak Ty starają się pomóc Shilen w jej demonicznych planach, tacy jak Dustin, twierdzą że nie ma wiary poza Einhasad. Biskup Dustin jest fanatykiem.
- Swój chłop – wtrącił Errdon – ale to nie o to Ci chodzi, boisz się po prostu stracić władzę, nie gadaj że nie. Kościół to potęga, władza świecka musi się z wami liczyć, często podlegać. To wy nakładacie królom i książętom korony na głowy. Tym, którzy chcą ją wam wyrwać i założyć sobie samodzielnie ekskomunikujecie. Rządzicie światem, nie chcesz tego po prostu stracić. Jak już się raz powącha władzy, to nie chce się jej oddać. Jeśli chodzi o nią to idziecie na noże. Dustin zarżnie Cię by się dopchnąć do koryta.
- Możliwe, prawdopodobnie masz racje. Ale to nie do końca chodzi o to że ja nie chce oddać – jak to ująłeś – koryta. Owszem wolał bym śmierć naturalną i chętnie jeszcze bym pobył kilka lat Najwyższym Kapłanem. Ale głównym problemem, dla którego rozważam Twoją propozycję, są konsekwencje jakie będą gdy Martinarez zostanie moim następcą.
- A jakie to konsekwencje.
- Jak już wspomniałem, to fanatyk, ortodoksyjny i bezwzględny. Uważa że trzeba pozbyć się innych wyznań, uważa że trzeba wygonić z miast przede wszystkim mroczne elfy, które kultywują demony, obok nich w tym samym szeregu stoją orki. Potem chętnie weźmie się za „przeklęte karły z podziemi” i ich Maphra. Nie można do tego dopuścić, zniszczyło by to naszą wspaniałą współpracę, wybuchła by wojna, w której zginęło by tysiące niewinnych dusz.
- Ładnie to ująłeś, ale poprawie Cię trochę. Jestem przekonany że tak Ty jak i cała klech, ma w dupie niewinne dusze. Chodzi po prostu o to że kupiec – gdy zginie na szlaku handlowym, usiekany strzałami elfów nie zapłaci podatku, spalona wieś nie odrobi pańszczyzny, a ubity chłop nie zapłaci dziesięciny. Krasnoludy trzymają w rękach większość gildii kupieckich. Większość hut żelaza i kuźni. Wypowiecie im wojnę to będziecie bić się na kamienie, gdy stanie handel i gospodarka to ludzie sami podpalą pod wami stosy – Errdon uśmiechnął się uroczo kończąc zdanie.
- Cóż, jest tutaj wielu takich co myślą tak jak Ty, jednakże ja akurat martwię się również o dusze niewinnych.
Errdon uznał że nie skomentuje użytego słowa „również”.
- Jaka ona jest?
- Kto? – Errdon spojrzał zdziwiony.
- Ta kobieta, której skrzywdzeniem zaszantażował cię Martinarez.
Errdon lekko zmrużył powieki.
- Nie mam ochoty na romantyczne wyznania. Przyszedłem tu z propozycją, a nie spowiadać się.
- Powiedzmy że Ci się uda – zmęczony spacerem kapłan usiadł na ławeczce i spojrzał na mrocznego – powiedzmy że usuniesz Martinereza, sprawisz że zginie w wypadku, ze złamanym karkiem, lub od niestrawności. Co chcesz w zamian? Co kościół ma dać Ci za swoją przysługę?
- Spokój. Niech inkwizycja się odemnie odpieprzy, a przede wszystkim od bliskich mi osób. Wiesz, ja mogę spokojnie wam uciec, schować się, zabrać swoją kobietę powrotem w rodzinne strony. Potem już sam wrócić tutaj i ubić tych co nam grożą. Ale to nie o to chodzi.
Mroczny spojrzał na Maximiliana.
- Bo za pół roku przylezie następny. Wyświadczę Ci przysługę, dużą i pomogę w uratowaniu pokoju i powszechnego szczęścia – Errdon nie powstrzymał się od ironicznej nuty w głosie - A w zamian za to Ty drogi ojcze, spraw by mi więcej nie wchodzono w drogę.
- O dużo prosisz, tego Ci dać nie mogę.
Mroczny zmrużył gniewnie powieki.
- Mogę Ci obiecać że inkwizycja Ci odpuści, zostaniesz wyspowiadany i grzechy Twe odpuszczone będą, jednakże: gdy znowu spalisz klasztor, gdy znowu aktywnie wystąpisz przeciwko kościołowi, zabijesz kapłana… zrobisz cokolwiek co jest nie miłe Einhasad, znowu staniesz się jej wrogiem.
- Inkwizytorzy o mnie zapomną? Zostawią w spokoju?
- Jesteś jednym z największych heretyków, jakich nosi ziemia. Nigdy o Tobie nie zapomną, nic na to nie poradzisz, zawsze może być tak, że ktoś będzie Ci zerkał przez ramie. Jednakże jeśli będziesz grzeczny, to będziesz miał spokój.
Mag milczał, wpatrywał się w unoszącą się w powietrzu seledynowo – zieloną ważkę. Owad zawisł w powietrzu, unosił się odrobinę w górę i w dół, poczym błyskawicznie przesunął się o kilkanaście centymetrów i znowu zawisł w powietrzu. Urzeczony tym widokiem mag na chwile zapomniał o rozmowie. Po chwili na jego twarz powróciło pochmurne oblicze, spojrzał na swojego rozmówcę.
- Wybieraj Errdonie. Coś się w Twoim życiu zmieniło, nastał czas kompromisów. Nie możesz wieść spokojnego życia w swoim domku w Wiosce Myśliwych, jednocześnie palić klasztorów. Kompromis. Oboje wyświadczymy sobie przysługi.
- Zgoda – powiedział szybko mroczny, jak by się bał że zaraz zmieni zdane. – wrócę za kilka dni.
Kapłan lekko się uśmiechnął, kiwnął głową. Mroczny mu się odkłonił – ale z dużą rezerwą, poczym obrócił się na pięcie i wyszedł z ogrodów.
************
Spoglądano na niego niepewnie, gdy opuścił Gludio zachodnią bramą. Nie wielu zapuszczało się na te przeklęte ziemie, co najwyżej garstka idiotów, pragnących zostać bohaterami, albo głupców nie wiedzących że śmierć tam się nie czai – śmierć oficjalnie włada tymi ziemiami. Errdon przemierzał spalone, wyludnione wioski. Pola uprawne, które nie chciały rodzić. Rozglądał się po szaro – brązowej ziemi, kikutach drzew. Smaczku dodawały krążące w powietrzu kruki. Zatrzymał konia gdy usłyszał chrzęst żwiru między domami. Spojrzał, pomiędzy spękanymi, sypiącymi się murami zobaczył humanoida, pochylony mocno do przodu ciągnął praktycznie po ziemi swoje ręce. Zombie. Errdon przyglądał mu się przez chwile. Na pewno w okolicy było ich jeszcze wiele. Istota popatrzyła na niego, swoimi zeszklonymi oczami, poczym poszła dalej w swoim kierunku. Swój – swego nie rusza. Mag trącił piętami konia, ruszył dalej. Przejechał kilka wiosek co najwyżej obserwowany – nigdy nie niepokojony. Zatrzymał się nagle gdy usłyszał głośny, piskliwy krzyk. Uniósł lekko brew nasłuchując. Właśnie jakiś niedoszły bohater kończył swoją sagę? Gdy prawie już wyjeżdżał z kolejnej wioski usłyszał ruch i głośne powarkiwania. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Zobaczył jakiś ruch, między ruinami zawalonego domu. Podjechał odrobinę bliżej, ciekawy. Już wiedział kto krzyczał. Na ziemi leżała elfka, a nad nią klęczał zombie, który właśnie wgryzał się w jej wnętrzności. Krew na jej brzuchu mocno kontrastowała z upiorną bladością jej twarzy. Errdon uniósł brew, dziewczyna jeszcze żyła, lekko poruszyła dłonią, jak by jeszcze raz chciała spróbować odepchnąć potwora, który się nią pożywiał, bezskutecznie. Zombie spojrzał na Errdona, z pyska wisiało mu wyjadane jelito, niczym nitka makaronu. Warknął gniewnie, zasłaniając swoim ciałem swój posiłek.
- Spokojnie przyjacielu – powiedział mag, lekko uśmiechając się – ja już dzisiaj jadłem.
Trącił lekko piętami konia, spoglądając na sporządzoną przez Martinareza mapę pojechał dalej.
Wiedział że się zbliża na miejsce. Bo ziemia stała się jeszcze bardziej martwa, tu nawet już kruki nie krakały. Zsiadł konia, przywiązał go do drzewa, ruszył dalej piechotą. Co jakiś czas napotykał jakiś szkielet. Czym był bliżej tym częściej. Zjechał do jaru. Usłyszał chrzęst kamyków, ciche kwilenie, sapanie, coraz więcej, z coraz głośniejsze, dochodzące już właściwie ze wszystkich stron. Doszedł do wejścia do jaskini, z której wyzierały stare, zniszczone wrota. Kilka ruin jakiś zabudowań, jak by fortyfikacji. Kwilenia i wrzaski były już bardzo głośne. Małe, mniej więcej siedemdziesięcio centymetrowej wysokości ludziki zaczęły wyłazić ze szczelin, z za kamieni, z za zaschniętych krzaków. Errdon przyjrzał im się. Były chude i wyglądały jak żywe mumie. Z brązowo – szarą skórą, wysuszoną jak pergamin, czasami skóra była pęknięta i widać było to co było pod nią. Ubrane w stare, zbutwiałe ubrania, przerdzewiałe szczątki zbroi, szczerzyły nienaturalnie wielkie szczęki z których sterczały szpiczaste, imponująco wielkie – w porównaniu do reszty ciała – kły. Wydawały piskliwe, jazgotliwe krzyki, przy swój wzrost wyglądały dość zabawnie. Errdon w myślach nazwał je pigmejami. Bardzo szybko otoczyły go ze wszystkich stron. Nagle, jak na komendę rzuciły się w jego stronę. Errdon przymknął powieki, skoncentrował się i rzucił zaklęcie. Pierścień ognia rozszedł się od niego w kierunku pigmej. Te poprzewracały się odepchnięte, zaczęły wrzeszczeć tak głośno, że aż bolały uszy, Niektóre tarzały się po ziemi, gasząc ogień, jeden lżąc maga obrzydliwie pocierał pośladkami grunt, gasząc na nich płomienie. Niektóre leżały spalone, po czym nagle skóra odzyskiwała dawny wygląd, podnosiły się i dołączały do wrzeszczącego, podskakującego stada. Poczym wszystkie zaatakowały znowu, Errdon znowu je odepchnął, poczym jeszcze kilka razy.
- Głuuuuupi duziiiiiii obiaaaaaaaaaaad!!!!!!!! – usłyszał, Errdon spojrzał w stronę, z której dobiegł go krzyk.
- Nie da się nas zabić! Braknie Ci mocy, a wtedy Cię zeżremy!!! Będzie duża ucztaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!! – wszystkie pigmeje zaczęły wrzeszczeć radośnie. Poczym zaatakowały znowu. Errdon odepchnął je płomieniem.
- Wysłuchaj mnie! – wrzasnął, w stronę rozmówcy. Pigmej odróżniał się od reszty tym, że na głowie miał przerdzewiały garnek, elf uznał to za korone, albo inny symbol władzy. Stwierdził że to musi być ich król, czy jakiś tam lider.
- Nie będę z Tobą gadał, ucztaaaa!!!! – wrzasnął król, Errdon wykrzyczał zaklęcie i uderzył króla mroczną flarą. Ten wrzasnął głośno gdy głowa odleciała mu kilka metrów od korpusu.
- KUUUUUUU#*AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! – ryknął wściekły – to że nie żyjemy od kilkuset laaaaaaaaaaat!!!!!! To nie znaczy że można nas bić!!!!!!!! Wyobraź sobie że to ku#*a boliiiiiii!!!!! – ryknęła głowa, w miedzy czasie korpus, zaczął iść w jej kierunku. Ponieważ pomylił kierunki, dwóch pigmejów wzięło go pod pachy i podprowadziło do celu.
- Wysłuchaj mnie, mam dla Ciebie propozycję. – powiedział mag, przyglądając się jak głowa jest podnoszona z ziemi i nabijana na szyje.
- Nie będę z Tobą gadał, teraz mnie wku#*iłeś! Boisz się że zaraz umrzesz i tylko to odwlekasz, a zaraz będzie uczta – pigmeje wrzasnęły radośnie, król oderwał swoją głowę i umocował ją ponownie, gdyż za pierwszym razem była skręcona trochę w lewo.
- Moim ciałem taka grupa sobie nie poje! Mam propozycje, wyświadcz mi przysługę a przyprowadzę Ci setkę! Na koniach! - Nagle zrobiło się bardzo, bardzo cicho. Pigmeje gapiły się z rozdziawionymi szczękami i wybałuszonymi oczami na niego, on w milczeniu przyglądał się im. Od czasu do czasu było słychać tylko jakieś sapniecie, albo skrobnięcie, gdy któryś z potworków zaczął się drapać.
- Kyyyyyy…. Kłamiesz – w końcu wydusił z siebie król – chcesz nas oszukać i uciec.
- Podejdź do mnie, pokaże Ci coś.
- Nie! Znowu mi upie#*olisz łeb tym swoim je#*nym zaklęciem!
- Obiecuje że nie, patrz – mag powoli zawiesił swój miecz u siodła – nie ruszę Cię – w tym momencie podekscytowani pigmeje zafalowali, krąg wokół maga zacisnął się – pod warunkiem że Ty nie ruszysz mnie!! – mroczny nerwowo rozglądnął się wokół siebie.
- Nie ufam Ci! Wole poczekać aż osłabniesz i Cię zeżreć.
Errdon zdenerwował się lekko, skoncentrował, wiatr zakręcił się wokół niego unosząc piach i zeschnięte liście.
- Uwierz mi! – krzyknął, przebijając się przez wzmagający się ryk wichury – mam wystarczająco mocy by wam się wymknąć, ale przyszedłem nawiązać – wiatr ucichł momentalnie, liście i piach opadły, - współpracę – dokończył spokojnie Errd. Podejdź do mnie, porozmawiajmy.
Król pigmej podciągając opadające portki podszedł niepewnie. Mag kucnął, odsunął włosy zasłaniające mu lewą stronę twarzy. Pokazał oko i policzek. Pigmej zmrużył zdziwiony powieki, poczym westchnął podekscytowany.
- No, no, noooo – powiedział cicho – to nie może być prawda?
- A jednak…
Pigmej podszedł na wyciągnięcie ręki, Errdon poczuł szponiastą, wysuszoną dłoń na policzku, palce prześlizgujące się po bliznach.
- Wybranek Shilen.
Tłum zafalował.
- Niebywała persona nas dzisiaj odwiedziła! – ryknął w stronę swoich sług, Ci ryknęli radośnie. Gdy wiwaty trochę ucichły, król dodał – nie będziemy jej jeść – wesoły ryk zmienił się w jęk zawodu.
- Posłuchamy zamiast tego co ma nam do zaoferowania, mmmm?
- Moja propozycja jest prosta – mag wyprostował się – mam wrogów, którzy muszą zniknąć.
- Znaczy trzeba ich zeżreć, ta? – podekscytował się król.
- Em… tak… przyprowadzę Ci pewną osobę i ich eskortę, a Ty i twoja świta, jak to ująłeś zeżrecie ich.
- Dobra, ale nasza opinia jest dość szeroko znana, jak zmusisz tych co mamy usunąć, by tu przyszli.
- No właśnie – mag się lekko uśmiechnął spoglądając na zebrane karzełki – jest pewna plotka, w którą mój wróg wierzy, mianowicie że mózg jednego z was pozwala przejąć nad wami kontrolę.
Tłum zarechotał.
- Ludzie wciąż w to wierzą? Co za po#*by! HAHAHHAHAHA!
- Cóż… w to już nie wnikam, ale jeśli dostarczę mózg jednego z was mojemu wrogowi, to on uwierzy że może przyjechać tutaj bezpiecznie. Na pewno i tak weźmie eskortę. Wyobraź sobie to… sto osób… wielkich chłopów, góra mięsa. – Mag mówiąc to spojrzał na swojego rozmówcę, który gapił się na niego oczami okrągłymi jak spodki i zadreptał w miejscu z podniecenia – a do tego… każdy z nich będzie na koniu.
- Raaajuuuśśśkuuu, maamuuuśśśśuuu!! – zajęczał król, zaciskając pięści i oblizując się, jego podwładni zafalowali – takiego żarcia to myśmy nigdy tu nie mieli! Zgoda! Zaryzykuje i Cię nie zjem! Niech się stanie! Pom – bon! Chodź no tu!.
Nic się nie stało… po chwili kilka pigmej wypchnęło przed siebie jednego, ten próbował się znowu schować w tłumie ale jego towarzysze odepchnęli go znowu w stronę króla.
- No chodź, chodź łamago, nie bój się.
- A c.. co sef odemnie kce? – zapiszczał Pom – bon.
- Mózg dawaj, co ja mogę od Ciebie chcieć.
Mały pigmej się oburzył.
- Ale sefie! Psecies on mi jest potsebny! Nie… - zaczął się znowu cofać, kręcąc głową na boki – Nie da rady!
- Dawaj mózg kó#*a mać! Jesteś i tak wyjątkowo głupi, żadnej różnicy nie ma czy będziesz go miał czy nie – mówiąc to król ruszył w stronę rozmówcy. Ten stanął wzdychając smutno, opuścił głowę. Władca podszedł do niego od tyłu, z cichym mlaśnięciem rozchylił czaszkę swojego podwładnego na boki, zaczął w środku grzebać, poczym wyciągnął z niej coś i rzucił w stronę Errdona, ten złapał to i przyjrzał się. W dłoni leżał mózg pigmeja, wyglądał jak solidnie wysuszona rodzynka, tyle że rozmiarów ziemniaka, mag obrócił organ w rękach zaciekawiony, następnie schował go do sakwy.
- Dobra – powiedział Err – spodziewajcie się gości za kilka dni.
Mówiąc to obrócił się i ruszył w kierunku z którego przyszedł, otaczający go krąg pigmejów rozstąpił się i go przepuścił.
- Tylko to ma do mnie ffrócić – zapiszczał Pon – bon – on mi jest potsebny!
Err uśmiechnął się lekko wychodząc z wąwozu, gdy usłyszał głośny rechot współtowarzyszy właściciela mózgu.
Kilka godzin później zjawił się w Gludio, wszedł do karczmy w której rezydował Martinarez. Akurat ten siedział w dużej izbie i posilał się.
- Mmmm, wróciłeś – powiedział z pełnymi ustami, przełknął kluski, popił je piwem i wytarł tłuste usta w rękaw. – Moi ludzie powiedzieli mi, że wyjeżdżałeś zachodnią bramą z miasta, a więc byłeś we wskazanym przezemnie miejscu, masz mózg?
- Mam.
- Pokaż.
Errdon pogrzebał w sakwie, poczym wyjął wysuszony organ, chciał go podać biskupowi, ten się skrzywił wyrzucając dłonie w geście obronnym.
- Zaaaabierz to świństwo! Ja tu jem… widzę, wierzę… Zawiń to w coś i dopiero mi oddaj…
Mag westchnął znudzony ale usłuchał, po chwili podał zawiniątko, spojrzał cierpliwie na kapłana.
- Co teraz?
- Zjedz, odpocznij a za kilka godzin wyruszamy po moją nową zabawkę.
************
Świtało gdy drużyna wyjechała z miasta, ku zdziwieniu Erra biskup zabrał ze sobą około dwieście osób, widząc zaskoczenie maga powiedział.
- Wole mieć ich więcej, to najemnicy, jak zdobędę artefakt to i tak pieniądze przestaną grać rolę, a taki skarb musi być bezpiecznie odeskortowany do Giran.
W końcu dojechali do kanionu, gdzie przebywał ukryty Głos Einhasad, obstawa czujnie rozglądała się na wszystkie strony, byli spięci wszędzie widać było śmierć, napięcie potęgowały konie, które szły sztywno, niespokojnie i od czasu do czasu próbowały się wyrwać. Podjechali do ruin, które już wcześniej oglądał Err, zaczęli być powoli otaczani przez pigmejów.
- Ale śmieszne, małe ludki – powiedział biskup – po czym stwierdzić że są mi posłuszni? – spojrzał pytająco na Errdona, wyciągając zawiniątko z mózgiem z kieszeni. Ten tylko wzruszył ramionami. Kapłan zdecydował się improwizować.
- Słuchajcie mnie strażnicy Głosu Einhasad – wydarł się pokazując mózg na wyciągniętej ręce – oto mózg jednego z was, macie mi być posłuszni!!
Król który wystąpił przed tłum spojrzał niepewnie na swoich towarzyszy, parsknął cicho.
- Kór#*a… ale jaja – dobiegło wesołe stwierdzenie do uszu maga, poczym lider pigmejów poczłapał do biskupa. – Znaczyyy eee…. tego no…. Jesteśmy Ci posłuuuszni – mówiąc to król pokłonił się teatralnie że aż mu korona spadła, po okolicy rozległ się metaliczny brzęk turlającego się po ziemi garnka. Biskup wciąż nie pewny był sukcesu, ale uśmiechnął się nieśmiało. Errdon wpatrywał się w całą scenę zaciekawiony, nie wiedział że strażnicy artefaktu odegrają przed nimi taką farsę.
- Co możemy dla Ciebie zrobić….. paaanieeee – powiedział król wciąż pochylony.
Biskup odchrząknął – Przybyłem po Głos Einhasad, rozkazuje Ci byś mi go wręczył.
Pigmeje powolutku podchodzili do zebranych na koniach ludzi, Ci niepewnie mierzyli do nich z włóczni, kusz i łuków, mimo służalczej postawy stworków, nie byli pewni swego.
- Głos Einhasad? – król nagle wyprostował się, podrapał po karku – nie bardzo się da.
- Co? – biskup był wyraźnie zaskoczony.
- No mówię… nie bardzo możemy Ci go dać.
- A to czemu?
- Bo to ku#*a moje!
W tym momencie rozległo się głośne wycie, wszystkie stworki rzuciły się na najemników i biskupa w tym samej chwili. Walka zmieniła się bardzo szybko w istne pandemonium. Najemnicy bardzo szybko zorientowali się że broń na pigmejach nie robi właściwie żadnego wrażenia, konie zaczęły panikować, jedni zaczęli tratować drugich. Pierwsi z eskorty biskupa padli na ziemie przygniatani dziesiątkami małych ludzików, którzy od razu zaczęli się wgryzać w ciała swoich ofiar i rozszarpywać na strzępy, reszta wojska spanikowała, zaczęli się rozbiegać na wszystkie strony. Próbowali się wyrwać, uciec, byle jak najdalej z tego piekła. Ale nie dało się. Pigmejów była cała masa, rzucali się na ludzi ze wszystkich stron. Zeskakiwali na plecy z drzew, wyłazili z dziur i przegryzali pęciny koniom, które padały na ziemie wijąc się i wierzgając. Errdon oglądał tą masakrę z zadowoleniem, biskup stał sparaliżowany przyglądając się wszystkiemu z opadniętą szczęką i przerażeniem w oczach. Wciąż nie wierzył w to co się dzieje, wciąż nie docierał do niego fakt że eskorta wokół niego topnieje, że za chwile umrze. Martinarez spojrzał na Errdona i w tym momencie dostał od niego z pieści w szczękę, mag wyrwał mu mózg i zaczął się przebijać, by się oddalić od najemników. Kątem oka zobaczył jak wyjący biskup został powalony przez kilkunastu pigmejów. Errdon chciał oddalić się jak najszybciej z tego miejsca, umowa gwarantująca mu jego nietykalność, mogła wygasnąć wraz z chwilą gdy skończą się ludzie do zjedzenia.
- Hej królu – wrzasnął mag. Walki już właściwie się skończyły, pigmeje posilali się wyjąć, skandując i głośno mlaskając. Król podniósł głowę wychylając się z tłumu, poprawił garnek na czole, poczym wytarł zakrwawione usta.
- Czego?!
- Potrzebuje głowy tego co do Ciebie gadał.
- Eeeej! Nie było mowy o dzieleniu się jedzeniem.
- Daj mi jego głowę, dostałeś więcej niż Ci obiecałem, a jego głowa mi jest potrzebna.
Król zamamrotał coś niezadowolony, trzask rozrywanych kręgów szyjnych biskupa przebił się ponad ogólny hałas, pochwali ktoś wrzucił w ręce Erra głowę, mag obejrzał ją, ktoś już zdążył odgryźć uszy i nos.
- Trzymaj i spadaj! – krzyknął król, elf zapakował głowę do worka, przypiął ją do siodła i zaczął się oddalać, nagle drogę zastąpił mu jeden ze stworków.
- Mas coś co nalesy do mnie! – Pon – bon popatrzył z pod łba.
- Co? – mroczny zmarszczył brew – aaaah! Taaak, oczywiście – pogrzebał w sakwie i oddał małemu mózg – proszę, dzięki byłeś bardzo pomocny – mag uśmiechnął się lekko, poczym szybko oddalił się w stronę Giran.
************
Errdon po dotarciu do miasta udał się od razu w kierunku komnaty Estnera.
- Zaprowadź mnie do Maksymiliana – powiedział w progu.
- Jak Ty to robisz, że włóczysz się wśród kapłanów i nikt jeszcze Cię nie rozpoznał. – spytał zaciekawiony Estner wstając z krzesła. Mag nie odpowiedział.
- Jak sprawa z biskupem Marti…. - przerwał zadawanie pytania, gdy zobaczył w dłoni Erra worek, który w niektóry miejscach przeciekał krwią. – No to może chodźmy do arcybiskupa.
Mroczny nie odezwał się przez całą drogę ani słowem, gdy Estner otworzył Errowi drzwi, ten przekroczył próg, obrócił się i zamknął się wraz z arcybiskupem w środku, nie pozwalając kapłanowi wejść wraz ze sobą do środka.
- Witaj Errdonie – usłyszał gdy się odwrócił w stronę Maksymiliana.
- Witaj.
- Co z Martinarezem?
Errdon rozwinął worek, włożył do niego rękę, poczym wyjął – trzymaną za włosy głowę biskupa.
Maksymilian chrząknął i zwiercił się zaniepokojony.
- N… nie mogłeś mi przynieść… nie wiem, dajmy na to biskupiego pierścienia?
- Wiesz… pierścień mógł bym zawsze ukraść, z głową to już trochę trudniej.
- Mmmm tak… cóż… spełniłeś swoją część umowy, będziesz uniewinniony w oczach kościoła synu.
- Chciał bym otrzymać swoje teczki w inkwizycji, wszystkie kopie.
- Potrzebuje na to kilku dni.
Err kiwnął głową i obrócił się w stronę wyjścia.
- Chwileczkę! Czy mógł byś – Maksymilian drżącą ręką wskazał worek z głową – pozbyć się tego? Tu mi się raczej na nic nie przyda.
Mroczny chwycił worek.
- Do zobaczenia za tydzień – rzekł wychodząc.
- Estner! – krzyknął arcybiskup, kapłan wsunął przez próg głowę.
- Wasza świętobliwość wołał?
- Tak, wołałem, wezwij mi tu zaraz brata Bioritrusa.
- Tak jest wasza świętobliwość.
************
Brat Bioritrus pracował w archiwum inkwizycji. Miał niebywałą zaletę, co raz przeczytał to zapamiętywał. Miał niestety również pewną wadę… No ale może wszystko od początku. Bioritrus pracował w małej wiosce niedaleko Gludio. Miał tam swój mały kościółek, stu – stu piędziesięciu parafian i tam właśnie szerzył słowo bogini… a w wolnych chwilach porywał i gwałcił dzieci. Gdy zaczęto znajdywać w krzakach i rowach poturbowane, martwe pacholęta, wszczęła się straszna awantura. Brat Bioritrus – wtedy kapłan – grzmiał z ambony że dzieci porywa zły demon, który w ten sposób karze biednych ludzi za zbyt małe datki na tace i brak gorliwości w modłach. Jednakże pewnej pięknej nocy gdy kapłan już… już miał rozciągnąć kolejną dziewczynkę na stole w zakrystii weszła tam jakaś osoba. Cała sprawa się wydała, kapłana prawie rozszarpano na strzępy. Na szczęście, ktoś w porę się opamiętał że za zabicie kapłana, nie ważne czy winnego czy nie kościół, by pewnie spalił całą wieś. Bioritrus został zamknięty i wezwano przedstawiciela kościoła, tym przedstawicielem był właśnie – ówcześnie Biskup Inkwizycji – Maksymilian. Oczywiście matka kościół nie pozwala by ktokolwiek karał i sądził jej sługę. Bioritrusa zapakowano na wóz i tyle go widziano. Okoliczna ludność dostała kazanie, została zapewniona o surowej karze i o tym jak to boginii jest zła na kapłana Bioritrusa. Tych co zaczęli powątpiewać i mówić cichaczem że kościół ochronił pedofila, bardzo szybko spalono na stosie za: herezje, występowanie przeciwko kościołowi, krzywoprzysięstwo, pederastie rozsiewanie złych uroków… do wyboru do koloru. Pozostali szybko pojęli aluzje i wioska ponownie zanurzyła się w wesołej stagnacji i feudalnym rozkładzie. Bioritrusa osadzono w klasztorze, który był więzieniem dla kapłanów, którym się zboczyło z jedynej słusznej drogi. Jako że wątłej budowy ciała kapłan był i nie nadawał się do pracy fizycznej i pielenia grządek, to pracował w archiwum kościoła. Tam bardzo szybko połapano się że – wtedy już nie kapłan a brat Bioritrus ma łeb jak encyklopedia i zapamiętuje wszystko, co zobaczy, co przeczyta – wszystko. Wtedy to przeniesiono go do Giran pod osobistą opiekę nowo mianowanego arcybiskupa Maksymiliana, który gorliwie niósł kaganiec religii i rozpalał z zapałem stosy. Bywały takie noce w Giran, że nie trzeba było zapalać lamp w domach, taka jasność z rynku biła. Inkwizycja w tych dniach miała masę papierkowej roboty, brat Bioritrus do tej roboty nadawał się idealnie. Potrafił świetnie kontrolować i koordynować działania inkwizycji w poszczególnych diecezjach i parafiach. Płynęła z tego jeszcze jedna korzyść. Żeby znowu niewinne dzieciaczki nie ginęły na ulicach miasta, brat miał swoją siedzibę i pracownie w pomieszczeniach jednego z kościołów, który mieścił się za murami miejskimi w biedniejszej części Giran. Kościół miał jedną wielką zaletę – mieścił się tam sierociniec… Kościół dba o swoje owieczki. Brat Bioritrus był bardzo wdzięcznym i rzetelnym sługą Maksymiliana, w zamian za przymknięcie oka na jego małe słabości oddawał swojemu przełożonemu różne usługi. Dzięki swojej pozycji potrafił wiele, dzięki temu Maksymilian, mimo że już nie inkwizytor, miał nadal dużo do powiedzenia i dużo wiedział co się dzieje w karzącym ramieniu kościoła.
- Arcybiskup mnie wzywał? Powiedział brat Bioritrus wsuwając się do komnaty Maksymiliana.
- Tak mój przyjacielu, usiądź mam do Ciebie bardzo ważną sprawę.
- Co mogę dla Ciebie zrobić?
- Trzeba wyczyścić czyjeś imię w archiwach inkwizycji. Również w drugim archiwum, na Wyspie Głosów.
Bioritrus myślał chwilę, oblizał usta językiem analizując sytuację.
- O kim mowa?
- Errdon von Alerrderorn, wyświadczył wielką przysługę kościołowi za co jego wcześniejsze winy zostały zapomniane.
- Ohhhh, ohhh – Bioritrus oblizał się podekscytowany, Alerrderorn… no, no, no. Nielicha to musiała być przysługa. To mi zajmie… z tydzień… ciężka sprawa, w wielu miejscach są na jego temat dane.
- Wieżę że Ci się uda, rozpocznij więc wykonywanie polecenia.
- Jak sobie wasza dostojność życzy – Bioritrus wstał z krzesła, ukłonił się oblizując usta i wyszedł z komnaty.
**********
Minął umówiony czas, Maksymilian i Bioritrus siedzieli w gabinecie arcybiskupa, po chwili do niej weszli Errdon wraz z Estnerem. Mag stanął i spojrzał na leżące na stole dwie obszerne teczki. Jedna z głównego, druga z zapasowego archiwum inkwizycji.
- Pozostałe egzemplarze dokumentacji na Twój temat zostały spalone – powiedział arcybiskup.
- Skąd mam wiedzieć że mówisz prawdę? – mruknął Err podchodząc i biorąc jedną z teczek, zaczął ją kartkować.
- Nie masz wyjścia, musisz mi zaufać. – Maksymilian przyglądał się Errdonowi jak ten kartkuje dokumenty. Były tu informacje na jego temat, domniemania o jego urodzeniu, przekartkował pobieżnie informacje na temat swojej byłej żony Shevry. Jego dłoń zawahała się gdy ujrzał napis Gaya Al’Doth. Na następnych stronach były informacje na temat jego córki.
- Nie jesteś ciekawy co u niej słychać? – spytał biskup przyglądając się twarzy maga.
- Jestem.
- Więc zajrzyj.
- Nie – Err zatrzasnął teczkę – i tak z trudem się powstrzymuję by się z nią nie spotkać.
- Dlaczego tego nie chcesz zrobić?
Mag pomachał teczką – Właśnie dla tego, z Shevrą prowadziliśmy dość… ludzki typ życia. Domek na wsi, czytanie bajek córce na dobranoc, spacery i trzymanie się za rączki. Dopiero potem oświeciła mnie moja bogini. Moja córka została wychowana jak człowiek, nie zna swojej własnej rasy i postępowania które dla nas są normalne, dla niej są karygodne. Z tego co wiem ona myśli że nie żyję i niech tak zostanie. Wielokrotny morderca, heretyk, wróg kościoła, fanatyk religijny to nie ojciec dla niej. Lepiej już jak nie ma żadnego – Errdon mówiąc to wrzucił obie teczki do kominka, przyglądał się jak papier zaczął ciemnieć, poczym zwijać się w płomieniach.
- Załatwiliśmy swoje sprawy, rozumiem że mogę swobodnie odejść i nie będę niepokojony?
- Na takich warunkach jak ustaliliśmy chłopcze – powiedział Maksymilian.
Errdon kiwnął lekko głową.
- Bywajcie zatem.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Errdon
uzytkownik
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:27, 23 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Nie wyszlo mi cos z logowaniem :/
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|